Psy
jak ludzie mają to do siebie, że w zasadzie nie lubią lekarzy, ewentualnie
lekarzy weterynarzy.
Paka
przyjaciółka Happy, przychodząc do weterynarza, a raczej będąc wnoszona do
weterynarza i kładziona na podłogę, chowa się w kącie, za drzwiami, kuli uszy,
drży na ciele i z walecznego staffika zamienia się w kulę strachu.
Pako
wręcz przeciwnie.
Pójście
do tej samej Pani weterynarz traktuje jak najlepszą nagrodę, stąd Pako często udaje, że jest chory.
Ulubiona
Pani weterynarz co ma nazwisko od gatunku kota, a jej siedziba mieści się
nieopodal mieszkania kosmitów i przecina ich niektóre szlaki spacerowe, jest w
Paka życiu zawsze mile widziana.
Każde
przecięcie szlaku spacerowego prowadzącego do Pani weterynarz, powoduje, iż malamut
staje jak wryty, zapiera się wszystkimi 4 łapami i robi osiołka, albowiem żąda
pójścia do weterynarza, bo właśnie poczuł ukłucie w mięśniu brzuchatym łydki,
musi zmierzyć ciśnienie, które podniósł mu ten mijany przed chwilą przemiły
amstaff, ewentualnie da sobie zbadać cokolwiek byle iść do weterynarza.
Jeżeli
natomiast kierunek spaceru nie jest zbieżny z kierunkiem do weterynarza
następuje kilkuminutowa akcja i prośba i groźba i obietnica, że jutro pójdziemy,
jak będzie grzeczny i będzie dobrym pieskiem.
Kiedy
faktycznie idziemy do weterynarza, to raczej nie idziemy, ale biegniemy, znaczy
Pako biegnie, a Pani za nim powiewa, przelatuje nad schodami i z wywalonymi
jęzorami, wpadamy do poczekalni, gdzie siadając i popiskując z radości czekamy
na swoją kolej.
W
poczekalni Pako jest królem. Emanuje spokojem i życzliwością. Każdego z
czekających zwierząt pragnie osobiście przywitać i obwąchać.
Najbardziej
skłania się ku kotowatych i myszowatych, które na jego widok zdają się niczego
innego nie pragnąć jak łagodnej śmierci. Ten gatunek najczęściej odmawia
zapoznania, co Pako przyjmuje ze zrozumieniem i nie ustaje w wysiłkach aby
przełamać pierwsze koty.
Pako
często w poczekali podnosi resztę oczekujących na duchu poprzez śpiew i wycie,
które umila czas zarówno zwierzakom jak i ludziom, prawie wszystkim.
Jeżeli
chodzi o zabiegi weterynaryjne to Pako jednak nie jest ich gorącym
zwolennikiem. Jak przychodzi do zabiegu u każdego z lekarzy, również u tych
ulubionych, Pako postanawia oddalić się w trybie przyspieszonym, a przy
zastrzykach piszczy jak by go obdzierali ze skóry. Nie powoduje to jednak w
żadnym razie awersji do lekarza i zawsze chętnie wraca zarówno do ulubionej Pani
jak i do innych.
Wydawało
się to nam kosmitą trochę dziwne, że Pako z taką chęcią chodzi do weterynarza.
Nie
wątpiąc w wyjątkowość ulubionej Pani weterynarz, udaliśmy się na testy, czy
Pako u innych weterynarzy jest równie odważny i chętny do współpracy.
Okazało
się, że ależ owszem, do każdego weterynarza wchodzi bez żadnych obaw, rozsiada
się w poczekalni i czeka, zabawiając resztę towarzystwa oraz panikując przy
zabiegach, jednak tylko do Pani o nazwisku od gatunku kota ciągnie jak smok.
Państwo
kosmici obserwowali swojego pupila u ulubionej Pani weterynarz, która o dziwo
nie przestała być ulubiona po tym, jak pozbawiła Paka zdolności płodzenia,
przed czym wygoliła pieskowi łapkę i wbiła jakiś wenflon, po tym jak dokonała
brutalnych czyszczeń gruczołów w okolicy pośladków, obcinała szpony, pobierała
próbkę z ranki, szczepiła, kazała smarować spirytusem ranę przy pyszczku,
leczyła z kaszelku itd.
Wprawdzie
Pani weterynarz jest bardzo miła i rzuca pieskowi zawsze jakiegoś smaczka, ale
Pako ma go w nosie i ostentacyjnie wącha, po czym z obrzydzeniem i pogardą
spogląda głęboko w oczy, które zdają się mówić „chyba Ty to zjesz, bo jeśli
niby ja to mam zjeść to zapomnij”.
Co
zatem tak pcha pupila, który, gdyby mógł siedziałby u Pani weterynarz całymi
dniami.
Sprawa
wydała się gdy, podczas kolejnej z wizyt u Pani doktor Pako po raz kolejny nie
odrywał wzroku od stojącej na uboczu klatki.
Okazało się, że w tej klatce mieszkają 2
szynszyle.
Pako
na ich widok niemieje. Nic nie słyszę, nic nie widzę, nic nie mówię, tylko
skupiam się z całych sił, żeby upolować szynszyla.
Szynszyle
natomiast siedzą zblazowane w bezpiecznej odległości i wysokości. Do każdego
przychodzącego zwierzęcia, w tym Paka, patrząc wyzywająco w oczy, zdają się
mówić, „co ty koleś się tak podniecasz, szynszyla nie widziałeś”.
Pako
zrobi wszystko, żeby zbliżyć się do klatki. Gdy jest dostatecznie blisko robi
stójkę i jak zahipnotyzowany śledzi każdy ruch szynszyli, marząc żeby któregoś
pięknego dnia klatka była otwarta. Wówczas zaprosiłby szynszylki do zabawy i
zostaliby najlepszymi przyjaciółmi, Pako ganiałby szynszyle one radośnie by
uciekały i byłoby pięknie i wszyscy byliby uradowani.
Pako
zgłaszał się również do tego, że on mógłby te szynszyle ochraniać przed całym
złem tego świata, gdyby tylko Państwo kosmici na to pozwolili. Gdyby było
trzeba mógłby im nosić wodę, czyścić klatkę, odwiedzać gdy Pani weterynarz
musiałaby wyjechać oraz zabawiać, gdy Pani weterynarz nie miałaby czasu.
Sprawa
się zatem wydała i Pani weterynarz chyba było trochę przykro.
Jednak Pako pamięta o swoje Pani weterynarz i
na święta prezentował jej kalendarze, w których się lansował, jako
przedstawiciel FAM.
Obecnie
już jakiś czas nie był u Pani weterynarz, bo nie było potrzeby, ale zbliża się
Mikołaj i chyba czas na niespodziankę dla niego.
Pani
weterynarz często zdaje się być zdziwiona naszymi wizytami, bo nie może znaleźć
powodu wizyty, ale czego się nie robi dla malamuta.
A
już w marcu kolejne szczepienia – pomyślał z tęsknotą Pako…
Pako nie znienawidził wetów nawet po bolesnych zastrzykach w d... na infekcję bakteryjną. Typ totalnie niezrozumiały...
OdpowiedzUsuń