Grzeczna byłaś Mikołaj był?- Pytam czarną, która
zblazowana leży na mojej dopiero, co umytej podłodze w kuchni. Nie wiem czy
lepiej czy gorzej się jej leży na wyszorowanych kafelkach, ale nie narzeka ani
nie chwali.
-Ani mnie nie denerwuj- podnosi niechętnie łeb.
-A, co dudki przyniósł?- Podpuszczam widząc, że coś
jej mocno leży na wątrobie i chce sobie ulżyć, wygadać się.
-A, co to?
-Gdybyś dostała to byś wiedziała- stwierdzam tonem
wyniosłym, takim, jakiego używają ci, którzy wszystko wiedzą najlepiej- a swoją
drogą to jakiś taki wybrakowany ten cały Mikołaj albo zbyt liberalny może. Dzieciom
też dudków nie przyniósł a spórne były straszliwie ostatnio.
-Jaśniej możesz? Bo zrozumieć cię nie mogę. Jakie
spórne, jakie dudki? W jakim ty w ogóle języku mówisz?
-Gwara to moja kochana, słuchaj i podziwiaj.
Fela zaaferowana usiadła i patrzy na mnie badawczo,
nie jest pewna czy mówię serio czy może sobie znowu z niej żartuję. W końcu już
raz jej kazałam nogi diabłu myć a o innych wspaniałych swoich pomysłach nie
wspomnę zwyczajnie przez skromność
-A, od kiedy ty mówisz gwarą?
-W moim przypadku pytanie raczej brzmi, od kiedy ty
nie mówisz gwarą. Gdy byłam dziecięciem nie mówiłam inaczej niż gwarą, babcia
pięknie mnie wyuczyła, dopiero później przestawiłam się na literacką wersję
języka i teraz nawet gdybym chciała to nie dam rady pociągnąć tematu po naszemu.
Żałuję trochę, no, ale było minęło, nie ma, co płakać. Wracając do dudków to są
to powiązane rzemyki przeznaczone do wykonywania kary na spórnych dzieciach. Podobno
są bardzo skuteczne i przekonywujące, tylko, że Mikołaj ich już nie nosi. Za to
na stoiskach z pamiątkami można nabyć przeróżne wersje dudków a wieść gminna niesie,
że najlepszym wzięciem cieszą się te dla teściowych.
-Phi i tak nie uznajesz kar cielesnych. Z tymi prezentami jest gorzej niż mówisz odwilż,
mokro kałuże pada, kicha jednym słowem. Do kitu ten cały Mikołaj.
Może i ma rację może ta odwilż jest i gorsza od
dudek tyle, że co taka kara ma nauczyć dzieci i psy? Tylko depresję sprowadza i
choroby.
Dziś u Feli był weterynarz. Obcy facet przyjechał
obejrzeć jej nogę, bo sobie wczoraj czarna diablica wygryzła i wylizała futerko.
Fela lubi obcych facetów i nie ma uprzedzeń nawet do weterynarzy, którzy dają
jej z zaskoczenia zastrzyki w kuper. Co tam chwilowe ukłucie, gdy można wylizać,
o skakać i przytulić się, choć na chwilę do mężczyzny. Prawdziwa z niej
kobietka, kokietka. Fela jeszcze nie wie, że nie skończy się na zastrzyku i
osprejowaniu kształtnej nóżki niebieskim antybiotykiem, weterynarz zalecił
zmianę diety. To, że kilku produktów nie
można jeść to nic, ale miły pan przykazał zmniejszyć codzienne porcje. To
zaboli i to mocno. Tylko ciekawe, do kogo będzie mieć pretensje do miłego pana
weterynarza czy do nas?
Obawiam się, że pretensja będzie do tego kto jeść daje i zabiera. :)
OdpowiedzUsuńMoże trzeba na Mikołaja zrzucić :) Bo koniec końców faktycznie wszelkie pretensje trafią do ręki karmiącej ...
OdpowiedzUsuńZdrówka dla Feli życzymy