poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pako na gigancie.




Zapewne wszyscy kosmici mają mniej lub więcej przygód z malamutami, które natura poniosła w dalekie knieje, natomiast kosmici ze smyczą pozostali w miejscu, w którym stali i myśleli, że nadal mają na smyczy psa, a nie mieli.
Pako nie jest w tym względzie wyjątkiem.
Od małego kosmici próbowali malamuta nauczyć trzymania się przy nodze, bez smyczy, na tzw. niewidzialnej smyczy psychologicznej.
Nie udało się, to mało powiedziane.
No ale od początku.
Gdy Pako był białą, puchatą kuleczką, której przy szybszym ruchu plątały się łapki kosmici puszczali berbecia co by wylatał się do woli i zużył trochę nadmiernej energii.
Z uwagi na pewne niedoskonałości ruchowe bobasa raczej nie było problemu z jego schwytaniem i przypięciem na lince, co kosmici odbierali jako posłuszeństwo.
Pako dorastał, a zaufanie kosmitów wzrastało wraz z Pakiem.
Aż pewnego pięknego dnia Pan kosmita przed swoim treningiem udał się do lasu na spacer z psem. Pako zadowolony latał wkoło Pana, niczego jeszcze wtedy nie podejrzewającego.
Nagle w oddali Pan kosmita zobaczył oddalającą się kitę malamuta i tyle go widział.
Zaczął paniczne nawoływanie, przedzierał się przez krzaki i chaszcze, brodził po kolana w błocie, a przez myśl przebiegały mu m.in. takie myśl:
-  jak ja wrócę do domu bez psa, to kosmitka mnie wygoni, po czym się ze mną rozwiedzie,
- muszę odwołać kosza i zwołać posiłki do przeczesywania lasu w celu odnalezienia psa,
 - jak trzeba będzie będę nocował w lesie, ale go znajdę,
- Jezu, Jezu, Jezu żeby mu się nic nie stało,
- obiecuję, że już nigdy go nie spuszczę,
- dlaczego teraz, dlaczego nie adoptowaliśmy pudla,
- jak żyć, Panie, jak żyć itd.
Kiedy kosmita stracił nadzieję, że Pako kiedykolwiek się odnajdzie, spocony do granic, z ranami kłutymi i ciętymi na twarzy oraz wszystkich kończynach, z duszą na ramieniu, z płaczącym sercem, zrezygnowany przysiadł na pniu, co by zaczerpnąć powietrza, w oddali zaczął migotać znajomy kształt puchatej kulki.
Pako, jak się okazało pobiegł sobie na oddaloną jakieś 10 kilometrów wieżę Bismarcka, położył się w jej cieniu i odpoczywał radośnie witając wszelkich, przemiłych ludków leśnych.
A skąd to wiemy, jeden z takich wielbicieli lasu, zmotoryzowany, znaczy na rowerze, widział Paka na górze, a Pako na tyle Pana polubił, że przyłączył się do wycieczki z Panem rowerzystą i w jego towarzystwie zjechał do Pana kosmity, choć pewnie nie to było celem psa, albowiem Pan kosmita, po prostu siedział na trasie, no ale jak siedział, to już głupio było się nie zatrzymać i nie przyznać, że ten płoszący rykiem zwierzynę jegomość to jego kosmita. 
Choć Pan kosmita, wydawał się Pakowi trochę inny, niż go Pakuś zostawił, trochę jakby zbyt czerwony na twarzy, z rozchełstaną odzieżą, jednak Pakistan serdecznie się przywitał z Panem, zamerdał przyjaźnie ogonem i dał znać, że czas do domu, bo się trochę zmachał, a Panu rowerzyście machnięciem ogona podziękował za miły spacer.
Od tego czasu zaufanie kosmitów do posłuszeństwa malamuta spadło do zera.
Jednak jeszcze parę razy dali się nabrać na smutne oczy Paka, który tak pragnął, żeby sobie pobiegać na wolności i zawsze obiecywał, że szybko powróci.
Jednak z uwagi na to, że nie powracał, ani szybko ani w ogóle każdy kolejny zwiew, był wyłącznie wynikiem albo mechanicznego urazu sprzętu trzymającego Pako, albo wyrazem sprytu malamuta, który zrobi wiele ku wolności.
Pewien Pan polecił kosmitom, ażeby nabyli długą linkę i dali się psu wybiegać na lince, bo to zawsze swobodniej niż na krótkiej smyczy, a do tego ma się kontrolę nad zbójem.
Tak też kosmici zrobili.
Sposób używania linki był już opisywany, jednak należy pewne elementy uzupełnić.
Linka jest okrutna, przesuwając się po rękach kosmity przypala mu dłonie, wyrywa skórę do żywego mięsa, brudzi niemiłosiernie, ale to i tak jest lepsze, niż stres związany z szukaniem malamuta.
Często jest tak, ażeby nie ściąć spacerowiczów, co mniej przytomnych, którzy nie traktują linki jako zagrożenia, albo mają słabszy refleks, bo są np. w stanie kaca poimprezowego, linkę dla dobra ludzi zdarzało się puścić, a konsekwencją był zwykle zwiew.
Kilka razy również zdarzyło się, że karabińczyk górski, bądź smycz, a raczej jej metalowe części stanowiły najsłabsze ogniwo i Pako wyrywał się na wolność wbrew wszelkiej logice i powodując duże zaskoczenie u kosmitów, którzy po drugiej stronie popsutej smyczy nie widzieli malamuta.
Jeżeli na spacerze są inne psiaki, a zwykle są, jest nadzieja, że Pako nie zwieje, choć zwykle jest to nadzieja płonna, albowiem po zrobieniu kilku kółek zabawowych, malamut robi tzw. rurę w krzaki, a przyspieszenie czującego wolność malamuta można porównać z przyspieszeniem bolidu i nie ma takiego refleksu, który by za nim nadążył.
Wówczas następuje rozbiegnięcie się grupy spacerowiczów wraz z ich, trzymającymi się nogi psami,  którzy angażują się bez wyjątku, w pojmanie Paka.
Pako nie da się pojmać, jeżeli sam nie będzie chciał być pojmany, ale dalej udajemy, że mamy na to wpływ niewielki, aczkolwiek jednak mamy.
Po jednym z pierwszych zwiewów  Pani kosmitka ruszyła w pościg za uciekinierem, jako najszybsza w towarzystwie łania, Pan jako łania najszybsza w drugiej kolejności ruszył w przeciwnym kierunku, a kolejna spacerowiczka pozostała w miejscu, w którym nastąpił zwiew, co by być jakby Pako wrócił.
Po pokonaniu kilkunastu kilometrów Pani kosmitka, kilka razy miała wrażenie, że widzi zwierza, ale zwierz nie dawał tego po sobie poznać i udawał, że to nie on i nie dawał się złapać. 
Po przepytaniu na krańcu lasu, rowerzysty, czy nie widział Pan białego wilka z obrożą i smyczą, i po uzyskaniu odpowiedzi, że widział go niedawno jak przebiegał jakieś 10 km dalej koło strumyka, Pani kosmitka nie znalazła Paka i z płaczem leciała w stronę strumyka, gdzie również psa nie było.
Po czym po jakiejś godzinie, Pani kosmitka otrzymała telefon od spacerowiczki, która została w miejscu z którego malamut czmychnął, iż jest, wrócił i leży zadowolony i zdyszany i czeka aż kosmici wrócą, bo się porozłazili, jak go nie było.
Po pół godzinie powrotu do miejsca, w którym Pako się znalazł, Pani kosmitka nie ma siły na żadną reakcję, tylko pada w objęcia malamuta, wdzięczna, że i tym razem zdecydował powrócić na łono rodziny.
Takich akcji było kilka, a każda tak stresująca, że Państwo kosmici jednak postarzeli się o kilka dobrych lat.
Najlepsze w zwiewach jest to, że Pako sprawia wrażenie jakbyśmy się wszyscy dobrze bawili, a on najlepiej, tylko nie rozumie, dlaczego Ci kosmici tak drą japę, przecież on ich i dobrze widzi i dobrze słyszy, pewnie myśli, że znowu się gamonie pogubili i muszę wracać, bo się zapłaczą.
Najgorsze jest to, iż Paskuś zdaje się nie rozumieć, że jednak jego samowolne oddalenia się, po których ryczymy jak bobry, nie należą do pożądanych i ulubionych zachowań.
Kilka razy było tak, że malamut będąc w zasięgu ręki, z pełną świadomością obracał się, patrzył czy jesteśmy i dalej leciał  w las.
Najdziwniej jest wtedy jak całe stado ludzi biegnie w jedną stronę myśląc, że biegną w stronę gdzie oddalił się Pako, po czym Pako to stado mija z prędkością światła, z prawej, albo z lewej strony, bo to bez znaczenia z której, ogląda się na biegnących i jego wzrok zdaje się mówić, hej ludzie dokąd lecimy, lecę z wami, ale ja pierwszy, po czym stado widzi wyłącznie oddalającą się kitę i opada z sił, rezygnując na chwilę z dalszego pościgu.


Raz było tak, że rozbiegnięci po cały lesie zaczęliśmy  się z kosmitą zbliżać, co by ustalić plan działania na dalsze poszukiwania. Pan kosmita podchodzi do kosmitki, ja się obracam, a w oddali leci biały zwierz.
Oczywiście przekonani byliśmy, że jest to Paka koleżanka Roxy, która usilnie pomaga nam go znaleźć, a to nie była Roxy tylko Pako, który z miną niewiniątka położył się dla ochłody w kałuży i z wywalonym jęzorem czeka, aż do niego podejdziemy.
Państwo kosmici zachowują udawany spokój, mówią pieskowi miłe rzeczy i kłusem skradają się do kałuży, żeby pojmać Pako, który po tym jak zdecydował, że już pora na powrót, patrzy zdziwiony, co oni się tak skradają i znowu się darli jak poparzeni.
Państwo kosmici wydali już majątek na coraz to nowe szelki, linki, smycze, byle Pako nie zwiał.
Ostatni sprzęt, już profesjonalny, w postaci szelek a la kubrak, zapinanych w 2 miejscach, pod brzuchem, z przełożeniem pod nogą i zapięciem na plecach, został zakupiony po spotkaniu z konikami.
Spotkanie miało dramatyczny przebieg, więc osoby o słabszych nerwach prosimy o ominięcie tego kawałka.
W naszych lubuskich lasach zdarza się, że pojawiają się ludzie na koniach, albowiem nieopodal jest stadnina koni.
Pako na widok konia mniej więcej reaguje jak na widok szynszyla, chce zostać jego najlepszym przyjacielem, chce się bawić, biegać, ganiać, lizać, ogólnie zacieśniać znajomość, co okazuje, kwikiem jak zarzynana świnka, płaczem na całe lubuskie lasy, histerią berbecia odciąganego od ukochanej matki.
Państwo kosmici są tego świadomi toteż, dla bezpieczeństwa koni, psów i ludzi, gdy widzą koniki trzymają psiaka w bezpiecznej odległości, aż koniki nie odjadą.
Pewnego razu kosmici po tym jak zobaczyli, 2 konie i kuca z jeźdźcami, zgodnie z tradycją Pakusia trzymali, aż koniki nie odjadą.
Pakuś  natomiast postanowił, że pomimo trzymania on się jednak z konikami przywita i wysunął głowę  i nóżki z szelek i ruszył się zaprzyjaźniać.
Najpierw grzecznie się przywitał dość doniosłym szczekiem, a potem tym szczekiem zachęcał do zabawy.
Koniki z jeźdźcami zdawały się brać udział w zabawie, bo co najmniej jeden konik wierzgał nóżką, tak ażeby trafić Pakusia, co Pakusia pobudzało do rozrywki i kontynuowania procederu zaznajamiania.
Pakuś bez smyczy, obroży i szelek jest nie do odwołania i złapania.
Proszę uwierzyć na słowo kosmitce, że nikomu nie było do śmiechu.
Jedna Pani na koniku miała taki pomysł, żeby ruszyć kłusem w stronę stadniny, to Pakuś pewnie się odczepi, co jednak nie spotkało się z aprobatą Państwa kosmitów, bo oni chcieli wrócić do domu z psem i to żywym.
Przez całą wieczność, a tak naprawdę z 5 minut, lawirując pomiędzy końmi, które na szczęście zachowywały względny spokój, choć trochę wierzgały kopytami, zaganiając Paka w 3 osoby i psa, Państwo kosmici próbowali zwabić zwierza i pojmać go.
W końcu Pani kosmitka wybiła się z mchu, przeleciała kilka metrów i w ostatecznym padzie, rzuciła się na malamuta całym ciałem, przygniatając go do ziemi. Pan kosmita pomknął na pomoc, na szczęście kosmitce, a nie malamutowi i również przytrzymywał Pako, a trzecia z łapiących usiłowała założyć mu szelki, co w końcu się udało, ale Państwo nie zeszli z malamuta dopóki konie nie odjechały.
Konie odjechały w spokoju, jednak spokój na twarzach kosmitów nie pojawił się jeszcze długo.
Po tym incydencie doszło do zakupu szelek, z których jeżeli Pako wyjdzie, to Pani wyjdzie z domu, zamknie za sobą drzwi i zamieszka na Bali, bo nie będzie się dalej tak stresowała.
Co najlepsze Pako jest taki bohater, że jak raz przechodziliśmy koło rzeczonej stadniny i szła przemiła Pani z koniem i zapytała czy nie mogą się przywitać i obwąchać, co by konia oswoić ze smokiem. Kosmici wyrazili zgodę, a gdy koń nachyli paszczękę nad Pakiem, to Paka tak wryło, że zapomniał krzyczeć jak zarzynana świnka, płakać i histeryzować z wrażenia, a jak oprzytomniał konia już nie było.
Komu zatem malamuta … ? 

2 komentarze:

  1. Moje "najlepsze" momenty z poszukiwań Pako po ucieczce:

    I. Pako po kolejnym udanym zwiewie (numer na puszczenie linki żeby nie odciąć głowy koleżanki) poleciał w las w stronę Wilkanowa. Za Pako ciągnie się ok 10 metrowa linka, którą puściłem. Pościg za uciekinierem trwa już dobre z 20 min - czyt. oddech mam już krótki i kłusuję wzdłuż drogi leśnej w kierunku domniemanego kierunku ucieczki bydlaka. W pewnym momencie tą drogą i to w tym kierunku w którym biegnę przelatuje biała błyskawica. Odwraca wredny łeb puszcza mi oko i oddala się w tempie R.Kubicy. Szybkość jest tak olbrzymia że chociaż mnie wyprzedził i minął nie byłem w stanie nawet nadepnąć 10 metrowej linki która ciągnie się za bydlęciem... Opadają mi ręce siadam na skraju drogi i zaczynam wyć ze wściekłości... Pako po jakiś kolejnych 20 min. odnaleziony został na środku leśnej drogi gdzie chłodził się w kałuży błotnej, z miną niewiniątka

    II. Pako kolejny zwiew - biegniemy z Magdą środkiem doliny po lewej stronie wzgórze wysokości ok 100 metrów i bardzo strome po drugiej stronie to samo... Kiedyś próbowaliśmy pokonać te oba wzgórza i zejście z jednego i wejście na drugie zajęło nam ok 3-4 minut... Pako pojawia się nagle na szczycie jednego wzgórza zbiega z niego może w 4-5 susach i wbiega na szczyt drugiego w maks. 7-9 susach - całość operacji trwa ok. 5-7 sekund... Człowiek nie ma szans konkurować z pędzącym malamutem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknego macie psa, zawsze miałam słabość do wilków, ale jednak cieszę się, że mam labradora :) Bo pomimo tego, ze czasem udaje, że mnie nie słyszy jak krzyczę "do mnie" to w połączeniu z pewnym łacińskim słówkiem jednak wraca.
    Historia opisana rewelacyjnie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń