Zapewne wszyscy kosmici mają
mniej lub więcej przygód z malamutami, które natura poniosła w dalekie knieje,
natomiast kosmici ze smyczą pozostali w miejscu, w którym stali i myśleli, że
nadal mają na smyczy psa, a nie mieli.
Pako nie jest w tym względzie
wyjątkiem.
Od małego kosmici próbowali
malamuta nauczyć trzymania się przy nodze, bez smyczy, na tzw. niewidzialnej
smyczy psychologicznej.
Nie udało się, to mało
powiedziane.
No ale od początku.
Gdy Pako był białą, puchatą
kuleczką, której przy szybszym ruchu plątały się łapki kosmici puszczali
berbecia co by wylatał się do woli i zużył trochę nadmiernej energii.
Z uwagi na pewne niedoskonałości
ruchowe bobasa raczej nie było problemu z jego schwytaniem i przypięciem na
lince, co kosmici odbierali jako posłuszeństwo.
Pako dorastał, a zaufanie
kosmitów wzrastało wraz z Pakiem.
Aż pewnego pięknego dnia Pan
kosmita przed swoim treningiem udał się do lasu na spacer z psem. Pako
zadowolony latał wkoło Pana, niczego jeszcze wtedy nie podejrzewającego.
Nagle w oddali Pan kosmita
zobaczył oddalającą się kitę malamuta i tyle go widział.
Zaczął paniczne nawoływanie,
przedzierał się przez krzaki i chaszcze, brodził po kolana w błocie, a przez
myśl przebiegały mu m.in. takie myśl:
-
jak ja wrócę do domu bez psa, to kosmitka mnie wygoni, po czym się ze
mną rozwiedzie,
- muszę odwołać kosza i zwołać
posiłki do przeczesywania lasu w celu odnalezienia psa,
- jak trzeba będzie będę nocował w lesie, ale
go znajdę,
- Jezu, Jezu, Jezu żeby mu się
nic nie stało,
- obiecuję, że już nigdy go nie
spuszczę,
- dlaczego teraz, dlaczego nie
adoptowaliśmy pudla,
- jak żyć, Panie, jak żyć itd.
Kiedy kosmita stracił nadzieję,
że Pako kiedykolwiek się odnajdzie, spocony do granic, z ranami kłutymi i
ciętymi na twarzy oraz wszystkich kończynach, z duszą na ramieniu, z płaczącym
sercem, zrezygnowany przysiadł na pniu, co by zaczerpnąć powietrza, w oddali
zaczął migotać znajomy kształt puchatej kulki.
Pako, jak się okazało pobiegł
sobie na oddaloną jakieś 10 kilometrów wieżę Bismarcka, położył się w jej
cieniu i odpoczywał radośnie witając wszelkich, przemiłych ludków leśnych.
A skąd to wiemy, jeden z takich
wielbicieli lasu, zmotoryzowany, znaczy na rowerze, widział Paka na górze, a
Pako na tyle Pana polubił, że przyłączył się do wycieczki z Panem rowerzystą i
w jego towarzystwie zjechał do Pana kosmity, choć pewnie nie to było celem psa,
albowiem Pan kosmita, po prostu siedział na trasie, no ale jak siedział, to już
głupio było się nie zatrzymać i nie przyznać, że ten płoszący rykiem zwierzynę
jegomość to jego kosmita.
Choć Pan
kosmita, wydawał się Pakowi trochę inny, niż go Pakuś zostawił, trochę jakby
zbyt czerwony na twarzy, z rozchełstaną odzieżą, jednak Pakistan serdecznie się
przywitał z Panem, zamerdał przyjaźnie ogonem i dał znać, że czas do domu, bo
się trochę zmachał, a Panu rowerzyście machnięciem ogona podziękował za miły
spacer.
Od tego czasu zaufanie kosmitów
do posłuszeństwa malamuta spadło do zera.
Jednak jeszcze parę razy dali się
nabrać na smutne oczy Paka, który tak pragnął, żeby sobie pobiegać na wolności
i zawsze obiecywał, że szybko powróci.
Jednak z uwagi na to, że nie
powracał, ani szybko ani w ogóle każdy kolejny zwiew, był wyłącznie wynikiem
albo mechanicznego urazu sprzętu trzymającego Pako, albo wyrazem sprytu
malamuta, który zrobi wiele ku wolności.
Pewien Pan polecił kosmitom,
ażeby nabyli długą linkę i dali się psu wybiegać na lince, bo to zawsze
swobodniej niż na krótkiej smyczy, a do tego ma się kontrolę nad zbójem.
Tak też kosmici zrobili.
Sposób używania linki był już
opisywany, jednak należy pewne elementy uzupełnić.
Linka jest okrutna, przesuwając
się po rękach kosmity przypala mu dłonie, wyrywa skórę do żywego mięsa, brudzi
niemiłosiernie, ale to i tak jest lepsze, niż stres związany z szukaniem malamuta.
Często jest tak, ażeby nie ściąć
spacerowiczów, co mniej przytomnych, którzy nie traktują linki jako zagrożenia,
albo mają słabszy refleks, bo są np. w stanie kaca poimprezowego, linkę dla
dobra ludzi zdarzało się puścić, a konsekwencją był zwykle zwiew.
Kilka razy również zdarzyło się,
że karabińczyk górski, bądź smycz, a raczej jej metalowe części stanowiły
najsłabsze ogniwo i Pako wyrywał się na wolność wbrew wszelkiej logice i powodując
duże zaskoczenie u kosmitów, którzy po drugiej stronie popsutej smyczy nie
widzieli malamuta.
Jeżeli na spacerze są inne
psiaki, a zwykle są, jest nadzieja, że Pako nie zwieje, choć zwykle jest to
nadzieja płonna, albowiem po zrobieniu kilku kółek zabawowych, malamut robi
tzw. rurę w krzaki, a przyspieszenie czującego wolność malamuta można porównać
z przyspieszeniem bolidu i nie ma takiego refleksu, który by za nim nadążył.
Wówczas następuje rozbiegnięcie się
grupy spacerowiczów wraz z ich, trzymającymi się nogi psami, którzy angażują się bez wyjątku, w pojmanie
Paka.
Pako nie da się pojmać, jeżeli
sam nie będzie chciał być pojmany, ale dalej udajemy, że mamy na to wpływ niewielki,
aczkolwiek jednak mamy.
Po jednym z pierwszych zwiewów Pani kosmitka ruszyła w pościg za
uciekinierem, jako najszybsza w towarzystwie łania, Pan jako łania najszybsza w
drugiej kolejności ruszył w przeciwnym kierunku, a kolejna spacerowiczka
pozostała w miejscu, w którym nastąpił zwiew, co by być jakby Pako wrócił.
Po pokonaniu kilkunastu
kilometrów Pani kosmitka, kilka razy miała wrażenie, że widzi zwierza, ale
zwierz nie dawał tego po sobie poznać i udawał, że to nie on i nie dawał się
złapać.
Po przepytaniu na krańcu lasu, rowerzysty,
czy nie widział Pan białego wilka z obrożą i smyczą, i po uzyskaniu odpowiedzi,
że widział go niedawno jak przebiegał jakieś 10 km dalej koło strumyka, Pani
kosmitka nie znalazła Paka i z płaczem leciała w stronę strumyka, gdzie również
psa nie było.
Po czym po jakiejś godzinie, Pani
kosmitka otrzymała telefon od spacerowiczki, która została w miejscu z którego
malamut czmychnął, iż jest, wrócił i leży zadowolony i zdyszany i czeka aż
kosmici wrócą, bo się porozłazili, jak go nie było.
Po pół godzinie powrotu do
miejsca, w którym Pako się znalazł, Pani kosmitka nie ma siły na żadną reakcję,
tylko pada w objęcia malamuta, wdzięczna, że i tym razem zdecydował powrócić na
łono rodziny.
Takich akcji było kilka, a każda
tak stresująca, że Państwo kosmici jednak postarzeli się o kilka dobrych lat.
Najlepsze w zwiewach jest to, że
Pako sprawia wrażenie jakbyśmy się wszyscy dobrze bawili, a on najlepiej, tylko
nie rozumie, dlaczego Ci kosmici tak drą japę, przecież on ich i dobrze widzi i
dobrze słyszy, pewnie myśli, że znowu się gamonie pogubili i muszę wracać, bo
się zapłaczą.
Najgorsze jest to, iż Paskuś
zdaje się nie rozumieć, że jednak jego samowolne oddalenia się, po których
ryczymy jak bobry, nie należą do pożądanych i ulubionych zachowań.
Kilka razy było tak, że malamut
będąc w zasięgu ręki, z pełną świadomością obracał się, patrzył czy jesteśmy i
dalej leciał w las.
Najdziwniej jest wtedy jak całe
stado ludzi biegnie w jedną stronę myśląc, że biegną w stronę gdzie oddalił się
Pako, po czym Pako to stado mija z prędkością światła, z prawej, albo z lewej
strony, bo to bez znaczenia z której, ogląda się na biegnących i jego wzrok zdaje
się mówić, hej ludzie dokąd lecimy, lecę z wami, ale ja pierwszy, po czym stado
widzi wyłącznie oddalającą się kitę i opada z sił, rezygnując na chwilę z
dalszego pościgu.
Raz było tak, że rozbiegnięci po
cały lesie zaczęliśmy się z kosmitą
zbliżać, co by ustalić plan działania na dalsze poszukiwania. Pan kosmita
podchodzi do kosmitki, ja się obracam, a w oddali leci biały zwierz.
Oczywiście przekonani byliśmy, że
jest to Paka koleżanka Roxy, która usilnie pomaga nam go znaleźć, a to nie była
Roxy tylko Pako, który z miną niewiniątka położył się dla ochłody w kałuży i z
wywalonym jęzorem czeka, aż do niego podejdziemy.
Państwo kosmici zachowują udawany
spokój, mówią pieskowi miłe rzeczy i kłusem skradają się do kałuży, żeby pojmać
Pako, który po tym jak zdecydował, że już pora na powrót, patrzy zdziwiony, co
oni się tak skradają i znowu się darli jak poparzeni.
Państwo kosmici wydali już
majątek na coraz to nowe szelki, linki, smycze, byle Pako nie zwiał.
Ostatni sprzęt, już
profesjonalny, w postaci szelek a la kubrak, zapinanych w 2 miejscach, pod brzuchem,
z przełożeniem pod nogą i zapięciem na plecach, został zakupiony po spotkaniu z
konikami.
Spotkanie miało dramatyczny
przebieg, więc osoby o słabszych nerwach prosimy o ominięcie tego kawałka.
W naszych lubuskich lasach zdarza
się, że pojawiają się ludzie na koniach, albowiem nieopodal jest stadnina koni.
Pako na widok konia mniej więcej
reaguje jak na widok szynszyla, chce zostać jego najlepszym przyjacielem, chce
się bawić, biegać, ganiać, lizać, ogólnie zacieśniać znajomość, co okazuje,
kwikiem jak zarzynana świnka, płaczem na całe lubuskie lasy, histerią berbecia
odciąganego od ukochanej matki.
Państwo kosmici są tego świadomi
toteż, dla bezpieczeństwa koni, psów i ludzi, gdy widzą koniki trzymają psiaka
w bezpiecznej odległości, aż koniki nie odjadą.
Pewnego razu kosmici po tym jak
zobaczyli, 2 konie i kuca z jeźdźcami, zgodnie z tradycją Pakusia trzymali, aż
koniki nie odjadą.
Pakuś natomiast postanowił, że pomimo trzymania on
się jednak z konikami przywita i wysunął głowę
i nóżki z szelek i ruszył się zaprzyjaźniać.
Najpierw grzecznie się przywitał
dość doniosłym szczekiem, a potem tym szczekiem zachęcał do zabawy.
Koniki z jeźdźcami zdawały się
brać udział w zabawie, bo co najmniej jeden konik wierzgał nóżką, tak ażeby
trafić Pakusia, co Pakusia pobudzało do rozrywki i kontynuowania procederu
zaznajamiania.
Pakuś bez smyczy, obroży i szelek
jest nie do odwołania i złapania.
Proszę uwierzyć na słowo kosmitce,
że nikomu nie było do śmiechu.
Jedna Pani na koniku miała taki
pomysł, żeby ruszyć kłusem w stronę stadniny, to Pakuś pewnie się odczepi, co
jednak nie spotkało się z aprobatą Państwa kosmitów, bo oni chcieli wrócić do
domu z psem i to żywym.
Przez całą wieczność, a tak
naprawdę z 5 minut, lawirując pomiędzy końmi, które na szczęście zachowywały
względny spokój, choć trochę wierzgały kopytami, zaganiając Paka w 3 osoby i
psa, Państwo kosmici próbowali zwabić zwierza i pojmać go.
W końcu Pani kosmitka wybiła się
z mchu, przeleciała kilka metrów i w ostatecznym padzie, rzuciła się na
malamuta całym ciałem, przygniatając go do ziemi. Pan kosmita pomknął na pomoc,
na szczęście kosmitce, a nie malamutowi i również przytrzymywał Pako, a trzecia
z łapiących usiłowała założyć mu szelki, co w końcu się udało, ale Państwo nie
zeszli z malamuta dopóki konie nie odjechały.
Konie odjechały w spokoju, jednak
spokój na twarzach kosmitów nie pojawił się jeszcze długo.
Po tym incydencie doszło do
zakupu szelek, z których jeżeli Pako wyjdzie, to Pani wyjdzie z domu, zamknie
za sobą drzwi i zamieszka na Bali, bo nie będzie się dalej tak stresowała.
Co najlepsze Pako jest taki
bohater, że jak raz przechodziliśmy koło rzeczonej stadniny i szła przemiła
Pani z koniem i zapytała czy nie mogą się przywitać i obwąchać, co by konia
oswoić ze smokiem. Kosmici wyrazili zgodę, a gdy koń nachyli paszczękę nad
Pakiem, to Paka tak wryło, że zapomniał krzyczeć jak zarzynana świnka, płakać i
histeryzować z wrażenia, a jak oprzytomniał konia już nie było.
Komu zatem malamuta … ?
Moje "najlepsze" momenty z poszukiwań Pako po ucieczce:
OdpowiedzUsuńI. Pako po kolejnym udanym zwiewie (numer na puszczenie linki żeby nie odciąć głowy koleżanki) poleciał w las w stronę Wilkanowa. Za Pako ciągnie się ok 10 metrowa linka, którą puściłem. Pościg za uciekinierem trwa już dobre z 20 min - czyt. oddech mam już krótki i kłusuję wzdłuż drogi leśnej w kierunku domniemanego kierunku ucieczki bydlaka. W pewnym momencie tą drogą i to w tym kierunku w którym biegnę przelatuje biała błyskawica. Odwraca wredny łeb puszcza mi oko i oddala się w tempie R.Kubicy. Szybkość jest tak olbrzymia że chociaż mnie wyprzedził i minął nie byłem w stanie nawet nadepnąć 10 metrowej linki która ciągnie się za bydlęciem... Opadają mi ręce siadam na skraju drogi i zaczynam wyć ze wściekłości... Pako po jakiś kolejnych 20 min. odnaleziony został na środku leśnej drogi gdzie chłodził się w kałuży błotnej, z miną niewiniątka
II. Pako kolejny zwiew - biegniemy z Magdą środkiem doliny po lewej stronie wzgórze wysokości ok 100 metrów i bardzo strome po drugiej stronie to samo... Kiedyś próbowaliśmy pokonać te oba wzgórza i zejście z jednego i wejście na drugie zajęło nam ok 3-4 minut... Pako pojawia się nagle na szczycie jednego wzgórza zbiega z niego może w 4-5 susach i wbiega na szczyt drugiego w maks. 7-9 susach - całość operacji trwa ok. 5-7 sekund... Człowiek nie ma szans konkurować z pędzącym malamutem...
Pięknego macie psa, zawsze miałam słabość do wilków, ale jednak cieszę się, że mam labradora :) Bo pomimo tego, ze czasem udaje, że mnie nie słyszy jak krzyczę "do mnie" to w połączeniu z pewnym łacińskim słówkiem jednak wraca.
OdpowiedzUsuńHistoria opisana rewelacyjnie :)
Pozdrawiam