niedziela, 29 grudnia 2013

Rocznica ....


13 grudnia. Równiutko rok temu pojawiła się w naszym domu Freya. Freya vel "panienka suka", "pani kierowniczka" .... Jest super suczką, która z każdym dniem rozkwita, daje całe stada radości nawet teraz szturcha mnie nosem i liże rękę .. jest twórcza (ooojjj bardzo) !!!! w ciągu tego roku wyciągnęła na gigant mojego wilkuna - udawały biedne psy na Starym Mieście, wróciły tak obżarte, że ruszać się nie dały rady !!! Freya też czasem myśli, że jest motylem i próbuje mieścić się w miejscach, które mogłyby być raczej domkami skrzatów ! przez co zaklinowuje się, zakleszcza ! Dziś miało być też cudnie i różowo i miałam opisać Wam w skrócie cały rok, ale opiszę co dziś przyniósł dzień .... pobudka 6.00 rano , spacer zejście na "nasz" placyk, spuszczam Sukę ze smyczy .. biegnie, chowa się za drzewem, wraca, cieszy się, goni ptaki, niknie za krzakami ... Ja powoli sunę z Chinookiem za nią... gdy dochodzimy do krzaków Freyki już tam NIE MA !!!!! wołanie - nic ! gwizdanie - nic ! biegniemy z wilkunem dalej, wołamy - nadal nic ! Sucz zniknęła ! rozpłynęła się ! zaprowadziłam Chinooka do domu,bo bez niego szybciej i łatwiej mi będzie szukać Freyi.. dalej szukam, pytam, rozdaję swój prywatny numer telefonu obcym, poszukiwania zaprowadziły mnie na remontowane bulwary wiślane, wypytuję robotników (bardzo mili i pomocni panowie), biegnę wzdłuż Wisły do kolejnego mostu - suki ani widu ani słychu ... Wrócę do domu, myśli galopują .. ulotki, info na drzewach i słupach, telefony do schronisk, straży gdy nagle odgłos telefonu wyrywa mnie z natłoku myśli. "Gdzie jesteś?" - pyta mnie mój dozorca Adaś ukochany. "szukam psa" - odpowiadam zdyszana. "miałem telefon, idź do naszych delikatesów". !!!!!!!!!!!!!! no to prawie nóg nie zgubiłam !!!!!!!!!!!!! .......... Siedzi przy lodówach z wędlinami, wyszczerzona do pań, co to raz paróweczką, raz kiełbaską, szyneczką podkarmią !!!!!! mnie ? mnie kocha ale tam dziś częstować mieli dobrościami ! bo dziś rocznica ! bo dziś mija rok jak mam zajebistą rodzinkę !
Ja dodam tylko od siebie: piątek 13 jest naprawdę fajnym dniem... 
 
                                                     (na zdjęciu : zwierzaki w komplecie)

29.12 Wędrowiec, ostatni odcinek w tym roku...


             Łaźnia na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniła, pozostała dokładnie taka sama jak ją zapamiętał. Może wymieniono niektóre drewniane elementy, ale od ostatniego remontu upłynął szmat czasu. Nie ważne, to nie miało żadnego znaczenia, grunt że jest gdzie się wykapać. Zanurzył dłoń i sprawdził temperaturę wody, była ciepła ale nie za gorąca, taka jak lubił. Taka mała, nic nieznacząca rzecz a potrafiła poprawić mu humor. Marzył od kilku dni o tym żeby w spokoju i ciszy wygrzać zmęczone stare kości. Gdy ścigał spodnie usłyszał dziewczęcy głos.
-Panie czy życzysz sobie jeszcze czegoś?
            Nie zauważył jej wcześniej, dopiero teraz gdy się odezwała zdał sobie sprawę że nie jest sam. Skrępowany obecnością obcej dziewczyny której w żadnym wypadku nie powinno tu być wciągnął szybko spodnie na tyłek. Nie cierpiał takich momentów gdy ktoś przyłapywał go w sytuacjach które zaliczał do intymnych. Ta na pewno należała do takich, świecił tyłkiem przed młodą nieznaną sobie dziewczyną. Dobry nastrój natychmiast prysł, już nie cieszyła go balia ciepłej wody i wizja wygrzania kości. Zaniepokoił się, nigdy wcześniej nie przeoczył czyjeś obecności,  pozwalało mu to spokojnie sypiać bez obawy że zaskoczy go wróg. Będzie musiał bardziej uważać na plecy, jeśli chce przeżyć tę przygodę. Może się faktycznie się zestarzał, zdziadział a być może przecenił swe siły. Żadna z tych opcji nienapawała optymizmem, aczkolwiek każda była by naturalną koleją rzeczy. Był wybrykiem natury i nawet on nie wiedział dokładnie czego  może spodziewać się po swej biologicznej obudowie ani po mózgu. Lubił się łudzić że ciało to tylko nic nie znaczący dodatek, banalny rekwizyt, pudełko na duszę.
           Była niską, przygarbioną, popielatowłosą dziewczyną o zupełnie przeciętnej niczym nie wyróżniającej się urodzie. Plecami przywarła do zimnej kamiennej ściany, w dłoniach trzymała pusty cebrzyk, głowę zwiesiła i wpatrywała się w mokrą plamę na podłodze. Drżąc z zimna i strachu czekała na rozkazy.
-Są czyste ręczniki jest mydło, jesteś wolna. Nie potrzebuję cię tutaj i nie wiem co tu jeszcze robisz.-Zwrócił się do niej zbyt szorstko, rozdrażniony niechcianym towarzystwem. Wyraźnie zaznaczył że nie życzy sobie wesołych i wyzwolonych panienek do wspólnej kąpieli. Co prawda ta nie wyglądała zupełnie na jedną z takich dziewczyn ale i tak nie powinno jej tu być.
-Tak panie.
Szorując plecami po wilgotnej ścianie wycofywała się do wyjścia, niezdarnie próbując ukryć swój strach.
-Czekaj chwilę. Powiedz mi tylko jedno, kto nanosił wody?
         Zrobiło mu się głupio że tak obcesowo i z pańska potraktował dziewczynę. Ona tylko wykonywała czyjeś polecenia, ciężko pracowała, nie chciała zrobić niczego złego. Była maleńkim nic nie znaczącym trybikiem w wielkiej konstrukcji. Pracowała ze świadomością że w każdej chwili może stracić pracę, praktycznie każdy mógł ją zastąpić. Ostatnie czego by chciała to rozzłościć Opiekuna. Źle to wszystko wyszło nie mógł się wyżywać na bezbronnej dziewczynie tylko dlatego że był zmęczony i rozdrażniony i zgniuśniały.
Patrząc na chudą, żylastą nastolatkę zaczął podejrzewać  że była tu od cięższych prac. Bardzo jej zależało na tej posadzie.
-Ja panie. -Odpowiedziała cichutko, ledwo otwierając usta. Przygarbiła się jeszcze mocniej, usilnie zastanawiając się co zrobiła źle. Nie wiedziała czym naraziła się na gniew i jakiej spodziewać się kary.
              Widział aż nazbyt dobrze brzydkie, popękane a niektóre nawet ropiejące bąble na jej dłoniach. Ciężko harowała na swój marny kawałek chleba, zrobiło mu się jej żal. Nie zmienisz świata masz tylko czuwać by nie stał się gorszy niż wcześniej czy nie tak go uczono? Ludzie to tylko pionki które będziesz mijał nie angażując się emocjonalnie, czyż nie słyszał tego tysiące razy? Patrząc na ręce tej dziewczyny jej szarą ze strachu twarz wiedział że to bzdury, zawsze to ludzie byli najważniejsi. I to nie królowie wodzowie czy generałowie byli powodem dla którego istnieli Wędrowcy tylko właśnie tacy jak ona potrzebujący wsparcia i nadziei.
-Od jutra ma to robić ktoś silniejszy.
-Panie ja jestem silna i szybka! -Skuliła się jakby w oczekiwaniu ciosu- Panie nie zwalniajcie mnie, ja muszę pracować!
-Ależ ja cie nie zwalniam. Od jutra jesteś odpowiedzialna za to bym zawsze miał do dyspozycji czyste ręczniki i mydło. Bardzo ważne jest by temperatura wody była odpowiednia, dziś jest w sam raz. Idź do ochmistrzyni i powiedz że ma ci przydzielić parobka do pomocy. Od jutra ma ci płacić dodatkowo talara, w końcu awansowałaś.
           Dziewczyna padła na chude kościste kolana, aż zadudniło. Musiała się przez swój nierozważny czyn dorobić na  kamiennej nierównej posadzce  niezłych siniaków, byle tylko sobie kolan nie uszkodziła, pomyślał wystraszony jej gwałtowną reakcja. Z zalęknionych oczu  służącej uciekły dwa niekontrolowane strumienie łez.
-Dziękuje panie, jesteś taki dobry- Łkała wzruszona, zapominając o strachu.
-Wcale nie jestem dobry. A i za pamięci masz dostać suknię jak inne służące, a teraz zostaw mnie samego.
Nie chciał takich reakcji, krępowały go a ponadto miał świadomość że wcale na nie zasłużył na to by ktoś padał przed nim na kolana.
-Tak panie- wyszła prawie bezszelestnie.

środa, 25 grudnia 2013

25.12 Wędrowiec, świąteczny rodzynek...






           Tak jak Hadwiga, pomyślał Wędrowiec, kiedy łapczywie i w jakiś taki niesprecyzowany zachłanny sposób wsłuchiwała się w opowieści  o dalekich nieznanych krainach i o dziwnych plemionach gdzieś na końcu świata. Interesowało ją wszystko, od rzeczy wielkich spektakularnych do nic znaczących szczegółów. Zbyt dokładnie pamiętał każdy szczegół jej twarzy, czas dawno powinien je zatrzeć.
- Ja z zasady dużo wiem więc nie dziw się tak strasznie. Taka praca, lata praktyki. Jeszcze tak z czystej ciekawości jak masz na nazwisko młody człowieku?- Musiał się upewnić, sam domysł i pewność zrodzona pod wpływem przeczucia i uzyskanych danych to za mało. Koniecznie chciał to usłyszeć, ktoś musiał to powiedzieć na głos, wtedy nie pozostanie już miejsca na wątpliwości. Słowo stanie się ciałem.
Chłopak nagle zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak jak powinno, że coś się bardzo, ale to bardzo nie zgadza. To nie był przyjemny powrót do rzeczywistości a wręcz przeciwnie. Źdźbło słomy wypadło mu z nagle sztywniejących, skamieniałych ze strachu rąk. Serce zadrżało zupełnie  jak wystraszony gołąb którego udało mu się schwytać w zeszłym tygodniu, a stopy wrosły w klepisko stajni. Zrozumienie ściskało żelaznymi kleszczami gardło, już wiedział, co się stało. Opiekun pokazał mu swoją twarz, do tej pory owianą tajemnicą, obrosłą szeregiem przerażających historii.Twarz która była wyrokiem.
-Holocki- cudem wyszeptał przez ściśnięte bolące gardło. 
Policzki zapłonęły chłopakowi demaskującą, złowrogą, krwistą czerwienią bardziej ze strachu ale i trochę że wstydu że się boi i że wierzył w to co ludzie gadali o oczach Opiekuna. Bo przecież niemożliwe żeby najpierw dał mu pieniądze na kolację dla babci a potem zabił, no chyba, że to była zapłata za jego życie. Czy Wędrowiec mógłby być wcieleniem zła? Kosiarzem w czarnej pelerynie, co bez żalu odbiera życie?
-Ciekawe skąd ja to wiedziałem.- Westchnął ciężko, wiedział, co usłyszy a mimo to poczuł się jak gdyby ktoś kopnął go w brzuch, powinien uciekać zaraz, teraz. O nic już nie pytać, niczym się nie interesować, zabrać psy i uciekać do swojej warowni. Nie potrafił uciec.-  Dobrze młody, pędź do karczmy kup coś do jedzenia. W twoim wieku to pewnie głód ciągle gra w kiszkach. Jutro wybiorę się do was w odwiedziny.
           Taktownie udał że nie widzi trwogi, strachu i zawstydzenia chłopaka. Słyszał już co nie co na swój temat dlatego nie dziwiły go tak gwałtowne i pełne przerażenia reakcje. Kiedyś go to bawiło, teraz zobojętniał, tak było najwygodniej.
-Panie za niskie progi dla ciebie, jesteśmy naprawdę biedni.
      Han przykurczył kościste ramiona, przygarbił plecy i opuścił powieki jeszcze bardziej zawstydzony. Jakby sam był przyczyną upadku świetnego niegdyś rodu. Babcia wiele mu opowiadała jak było kiedyś a on nie chciał czy może nie potrafił uwierzyć. To było jak bajka, ale zakończenie przerażało odbierało radość i spokój. Nie lubił tych historii pełnych dostatku i przepychu szczególnie, że babcia po tych sentymentalnych wycieczkach, wspomnieniach o przeszłości i lepszym życiu wpadała w nostalgiczny nastrój i płakała po nocach w poduszkę. To było depresyjne, on nie płakał jego wypełniała bezsilna złość i gniew. Jego przodkowie mieszkali w pałacach jedni z drogocennej porcelany srebrnymi sztućcami a oni przymierali głodem byli zwykłymi biedakami to wszystko nie miało sensu. To było okrutne, ale on nic nie mógł zrobić, zupełnie nic by zapewnić im w miarę godne. Nie chodziło mu o luksusy tych nie znal nawet z widzenia, ale o minimum stabilności i wygody
-Zmykaj bo babcia pewnie się niepokoi, a nie chciałbym jej mieć na sumieniu. Dobranoc.
Chłopak nie czekał na dalsze ponaglenia. Uspokojony pomimo iż Wędrowiec nie zapewnił go ze jest bezpieczny i żyć będzie pomimo iż spojrzał w oczy mitycznej postaci. Był też już w miarę pewny, że nie stracił łaski Opiekuna i będzie mu dany zaszczyt opiekowania się jego koniem wiec nie oglądając się za siebie wypadł ze stajni jak z procy. Biegnąc zastanawial się jak najszybciej i najłatwiej udobruchac babcie. Już dawno temu miał być w domu, pewnie umierała z niepokoju że coś złego mu się przytrafiło.
       Opiekun pogrzebał w swych torbach, nie był zadowolony z oględzin. Westchnął i przerzucił torbę przez ramie, a potem świsło pierdło i tyle widziano go w stajni.

*
-I jak chłopaki wygodne te piernaty?
           Psy podniosły głowy ale nie miały najmniejszego zamiaru wstawać. Rachitycznie poruszyły puchatymi ogonami by zaznaczyć że jednak pomimo zmęczenia cieszą się z powrotu swego pana. Choć on sam wolałby żeby wyraźniej okazały że ten fakt nie był im obojętny.
       Popatrzył na te swoje ukochane psy i westchnął, w duchu besztając się za brak konsekwencji. Czyż nie powtarzał sobie tysiące razy, że z psami jak z dziećmi trzeba postępować konsekwentnie? I co? Rozpuścił psiska koncertowo jak dziadowskie bicze i nawet tego nie zauważył, dopiero teraz z daleka od domu. Najgorsze w tym wszystkim było to że poniesie konsekwencje swej bezmyślności tu i teraz. Spanie z czteroma wielkimi bydlakami w jednym nawet szerokim I wygodnym łóżku to żadna przyjemność. Żeby chociaż zimno było to by grzały i była by z tego jakaś korzyść.
Zniechęcony wyciągnął z torby koszulę i czystą bieliznę.
-No dobrze to ja zmykam pozbyć się zapachu starej chabety i pociągającego capiego aromatu. Któryś chętny do kąpieli?
         Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki psy wpadły w głęboki sen. Jeden nawet na zawołanie zaczął bardzo przekonująco chrapać. Zdradzały je tylko uszy które drgały pilnie wyłapując każdy dźwięk. Niespokojnie  nasłuchiwały czy pan  nie zmieni zdania i nie zawlecze ich do bali z wodą. O ile lubiły taplać się w stawach jeziorach czy nawet kałużach to balia wzbudzała w ich kategoryczny sprzeciw szczerze jej nie znosiły.
-Dobrze dziś wam odpuszczam, ale jutro temat powróci.
Odpuścił był zbyt zmęczony na przepychanki, zresztą z dwojga złego wolał spać z nieco przykurzonymi po długiej wędrówce psami niż z mokrymi. Futro malamuta schnie stanowczo zbyt długo nie mówiąc o tym, że po kąpieli zwykł je dokładnie wyczesywać, dziś takie wyzwanie go przerastało.


niedziela, 22 grudnia 2013

22.12 Wędrowiec, dietetyczna dawka ;)




-Widzę że nie próżnowałeś. Siodło wyszorowane wygląda jak nowe, torby z błota pięknie wyczyszczone, dobrze.
           Chłopak pomimo lichego ubrania i biedy w której przyszło mu dorastać, miał w postawie zakodowaną dumę poprzednich pokoleń.
Niepokoiło to Wędrowca. Bał się że podobieństwo do ukochanej Hadwigi sprawi że zbyt przywiąże się do tego młodego człowieka, że chłopak zdoła poruszyć pokłady obojętności pod którymi tak starannie ukrył uczucia. Nie chciał tego, to nie byłoby dobre ani dla niego ani dla chłopaka. Na tym etapie życia nie chciał żadnych diametralnych zmian, najbardziej bał się że jakimś cudem spotka miłość i kobietę która  będzie potrafiła przyćmić wspomnienie o jego ukochanej. Zasada klin klinem zawsze wydawała mu się mało przekonywująca. Jednak nawet sam przed sobą nie mógł udawać, w sprawach sercowych nigdy nie był ekspertem. Wygodnie było zagrzebać się w żałobie i udawać, że już nic nie jest ważne.
-Panie nie zaglądałem do toreb i nic nie wziąłem.-Nerwowo łamał źdźbło słomy wyciągnięte z  jasnych włosów. Był biedny a tacy jak on łatwo padali ofiarą posądzeń o kradzież. Nikt się nie liczył z takimi ludźmi jak Han, urodził się ofiarą i tylko nieprawdopodobny przypadek mógł zmienić jego przeznaczenie. Czy marzył o poprawie losu? Oczywiście, ileż to razy wyobrażał sobie, że chodzi po mieście najedzony do syta i pięknie ubrany, a panny z dobrych domów uśmiechają się do niego zalotnie.
Wędrowiec jednak zwykł myśleć o sobie trochę lepiej niż jak o nieprawdopodobnym przypadku, już wiedział, że bez względu na to, co się stanie odmieni los tego chłopaka na lepszy. Był to winny Hadwidze.
-Wiem, bardzo to rozsądne z twojej strony. Widzę, że posiadasz jeszcze dwie sprawne górne kończyny, co świadczy na twoją korzyść. Podaj mi torbę i zmykaj do domu.
Zbyt łatwo i mocno przywiązywał się do zwierząt i przedmiotów w chwilach słabości niechętnie się przyznawał, że bywały dni a nawet lata, gdy traktował je lepiej niż ludzi. Wstydliwy sekret Opiekuna, który nieraz upokarzał bogaczy traktujących przedmiotowo biedaków. Na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, że on nie robił wyjątków, jeśli odsuwał się od ludzi to od wszystkich nie faworyzował żadnej z grup społecznych. Samotność miała w sobie cos pociągającego, coś, czemu nie potrafił się skutecznie oprzeć.
-Mogę zostać przy koniu.- Zapewnił Han zbyt szybko i zbyt gorliwie. Bał się że Opiekun zechce go wymienić na kogoś innego ponieważ nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Sam po cichu liczył że obowiązek  który mu powierzono jest szansą na poprawę losu i że być może wyniknie z tego coś dobrego. Jeśli zawiedzie, jeśli nie podoła nigdy sobie tego nie wybaczy, bo jeśli nie teraz to już nigdy nie odmieni złego losu.
-Nie musisz, to zbyteczne. Jadłeś kolacje?
To w sumie było pytanie retoryczne przecież doskonale wiedział, że nie, chłopak na krok nie ruszył się od konia. W sumie to trochę dziwne, że stajni nie oblegały tłumy ciekawskich, takich, co chcieliby tylko popatrzeć a nawet dotknąć zwierzaka żywej legendy. Nie roztrząsając sprawy stwierdził, że widocznie w mieście były lepsze atrakcje niż koń Wędrowca. Mogło tez tak być, że ludzie wierząc niedorzecznym bajdom i legendom bali się, że jego zwierz zieje ogniem i odgryza głowy tym, co mu się nie spodobają. Nieprawdopodobne, ale całkiem możliwe.
-Nie panie. –Chłopak trochę się spłoszył, był głody, ale to nie była żadna nowość w jego życiu. Nie raz kład się z pustym brzuchem spać, oszukując babcie że ktoś zapłacił mu za małą przysługę kawałkiem chleba. Odkąd babcia przestała pracować u hrabiny zdarzało się coraz częściej że brakowało im pieniędzy na jedzenie. Wiedział że jest w stanie wiele wytrzymać dla dobra sprawy. Zresztą zaaferowany niecodziennym gościem i powierzonym mu zadaniem całkiem zapomniał o jedzeniu i pustym brzuchu.
-Łap!- Opiekun rzucił monetę-  To na kolacje dla ciebie i  babci.
        Chłopak miał refleks.  Całkiem sprawnie złapał błyszczącą monetę. Trzymał krążek w rozpostartej dłoni i przyglądał się z niedowierzaniem, takie rzeczy nie dzieją się w życiu takich jak on. Nikt tyle nie płaci za pilnowanie konia nawet najlepszego na świecie.
-Dzięki panie. Skąd wiesz o babci? - Oczy miał błyszczące, a do tego wielkie jak spodki. Pierwszy raz w życiu trzymał w ręce srebrną monetę a na dodatek Opiekun zaskoczył go tą babcią.  Chłopak nie spodziewał się że ktoś tak szczególny, wyjątkowy  może zainteresować się jego rodziną, bo niby po co?  Ich życie było monotonne, nudne, zwykła walka o przetrwanie, bez kolorów i polotu. I oczywiście bez srebrnych monet.

czwartek, 19 grudnia 2013

19.12 Fela. Baczność!





-Baczność!- Biorę czarnego diabła znienacka. Z zaskoczenia, tak najlepiej zanim się rozgada i zacznie zadawać pytania.
Fela podnosi łeb, łypie na mnie badawczo tymi swoimi brązowymi oczyskami. I jak to się potocznie mówi wcale, nic a nic, nie kuma, czego od niej właśnie żądałam. Czarna małpa czeka spokojna i wyluzowana, co będzie się dalej działo. Co to jej zwariowany człowiek znowu wymyślił.
-Baczność!- Nie odpuszczam.
-Dlaczego?- W końcu wymięka widząc mój upór. Na zasadzie uparła się baba to niech stracę byle tylko dała mi święty spokój.
-Nie dyskutować, baczność, ogonem nie majtać! Nawet nie mrugać bez pozwolenia!- Jestem stanowcza.
-Bo, co?- Jak zwykle niesubordynowana Fela musi popsuć mi misternie tkany po nocach plan.
-Przygotowuję cię do policyjnego państwa. W razie zmian musisz być gotowa. Nie wezmą nas z zaskoczenia.
-A będą brać?- Trochę się przestraszyła.
-Zaczynam wręcz nabierać pewności, że tak.- Wzdycham ciężko, bo naprawdę się boję tego, co się dzieje w naszym kraju- Ostatnio ktoś mi opowiadał, jaki to luksus, spokój i przyjemne doświadczenie zakładać nową firmę, kontaktować się z urzędami.
-To, czemu jojczysz?
-Bo tak przyjemne doświadczenia to kilka kilometrów dalej za naszą południową granicą, u nas ta katorga, droga przez mękę i walka z urzędnikami, którzy mają z góry przykazane traktować cię jak przestępcę i jak najczęściej i jak najsrożej karać. Ja już boję się czytać artykuły w prasie, bo wychodzi na to, że już za niedługo innego znaczenia nabierze powiedzenie, „siedzę za niewinność” I tak sobie myślę, że może szkoda, że pomimo mojego patriotyzmu lokalnego w tym pepikowie nie mieszkam. Szczekałabyś czarna po czesku i dobrze by nam było.
-Jak zwykle przesadzasz
-No nie wiem czy nie wejdzie ustawa o nietykalności cielesnej bałwanów i co w tedy?  No, co?- Straszę
-Cielesność bałwanów? Co ty piłaś? A może masz gorączkę? Tyle teraz zjadliwych wirusów może któryś na mózg ci się rzucił?
-A nie urwałaś ostatnio takiemu jednemu bałwankowi główki i nóżki?- Pytam podstępnie, bo przecież wiem, że bałwanek faszerowany był dziwnym piaskiem.
-No, ale on był pluszowy.- Broni się niepewnie Fela
-I, co z tego? Pewna posłanka twierdzi, że kobieta nie jest w ciąży tylko w stanie błogosławionym.  Bo ciąża jest fe, a stan błogosławiony jest cudny i lepszy a po za tym prowadzi prosto do świętości. Zmiana nazewnictwa i już i pstryk od razu ktoś wprowadza cudowne zmiany, tyle, że my niewdzięczni nie chcemy widzieć ile dobra dla nas przyniosą. To niby tylko słowa, ale jak dla mnie to pierwszy stopień do fundamentalizmu.  Od słów się zaczyna, a potem pewna grupa ludzi jest gorsza, godna potępienia, choć nie robi nic złego. Więc nie wiem czy nie podciągnie ta pani lub któryś z jej kolegów obrazę bałwanów pod polityczne działanie. Dlaczego? Tego chyba nie muszę mówić głośno….   

środa, 18 grudnia 2013

18.12 Wędrowiec, w środę dobrze jest poczytać...





Chwile trwało zanim chłopak odzyskał panowanie nad swoim ciałem i językiem. Był nieszczęśliwy i zdołowany. Trząsł się ze strachu myśląc o straszliwych konsekwencjach, jakie mogą spaść na jego biedną głowę, po zobaczeniu twarzy Opiekuna, wyszedł z komnaty. Zrozpaczony, załamany swoją bezsilnością, złorzeczył na fatum, które od urodzenia wisiało nad jego głową. Dlaczego to właśnie jego spotykały wszystkie możliwe nieszczęścia? Przecież zawsze starał się być dobrym człowiekiem. Nikomu nie zrobił nic złego, więc dlaczego? Ktoś go przeklął? Ktoś rzucił zły urok?
             Niespokojne myśli, złe przeczucia i strach nie wpłynęły w żaden sposób na poruszania się chłopaka już po chwili słychać było jak swoim zwyczajem pędzi po korytarzu.
            Śpieszył się, na dole niecierpliwie czekała reszta służby ciekawa jego opowieści o Opiekunie. Wiedział że kucharka specjalnie dla niego schowała kawał ciasta. Pierwszy raz odkąd tu pracuje zazna jej przychylności, do tej pory nie pozwoliła mu nawet wylizać miski. Pomimo prześladującego go pecha okazało się, że chociaż ten wieczór należy do niego. Zgromadzeni w kuchni ludzie będą  wypytywać ciekawi każdego słowa, a on miał wiele do powiedzenia. Choć jeden raz nie przepędzą go szmatą czy złym słowem.
         Wędrowiec stał niezdolny do ruchu tak jakby nagle uszło z niego całe powietrze, jedyne do czego był zdolny to wpatrywanie się w swoją starą czekającą tu tyle lat księgę. Był to spisany przez niego z braku innego, lepszego zajęcia zbiór legend. Kiedyś musiał być w ciągłym biegu, potrzebował dawki adrenaliny, wyzwań ponadto chciał czuć się potrzebnym, niezastąpionym. Potem zrozumiał że to ułuda, nic nie warta walka z wiatrakami. Przegrywasz bez względu na wysiłek i zaangażowanie. 
Otrząsnął się z marazmu i usilnie grzebał w kieszeni peleryny. Nie znalazł tego, czego szukał podrapał się po brodzie i zwrócił do psów.
-Teraz chłopaki zaświszczy i zapierdzi i jak zapewne pamiętacie wsyśnie waszego pana. Więc się nie zdziwcie za bardzo. Was nie biorę bo to żadna atrakcja dla kudłaczy. Tylko macie mi się tu kulturalnie zachowywać! Szczególnie ty Ateku nie będziesz kopał dziur w tym pięknym parkiecie! Zrozumieliście? Uprzedzam jeśli narozrabiacie to gdy wrócę przetrzepię wam ogony.
-auuu- odpowiedziały dość zgodnie futrzaste potwory, zajęte pakowaniem się do szerokiego łoża, do jego łoża.


Rozdział IV

         
          Świsneło przeszywająco i mało przyjemnie ale przyzwyczajone do nietypowych dźwięków psy zupełnie  zignorowały to się działo. Zajęte były znalezieniem optymalnej pozycji do wypoczynku w łóżku swego pana.
         Zgodnie z oczekiwaniami zaniosło go do stajni.
          Blond włosy wyrostek o brązowych oczach Hadwigi,  pełen entuzjazmu dla zadania które  powierzył mu Wędrowiec, umościł sobie legowisko tuż obok  konia którego miał strzec.
           Mężczyzna mruknął niezrozumiale pod nosem, nie oczekiwał aż takiego poświęcenia. Nikt nie może być czujny przez całą dobę. Gdyby była taka potrzeba powiedziałby o tym chłopakowi.
Doskonale wiedział że nikt nie ośmieli się skrzywdzić należącego do niego zwierzaka. Gdyby nawet stało się inaczej i znalazłby się jakiś desperat to jego własność była wystarczająco zabezpieczona. Tylko skąd o tym mógł wiedzieć ten przejęty swoim zadaniem chłopak? Precyzyjnie wydane polecenie ułatwia życie nie tylko jemu, ale jak się okazuje również innym, następnym razem musi mieć to na uwadze.
-Chłopcze nie musisz spać w stajni. Mój koń jest bezpieczny. Gdyby ktoś próbował  go ruszyć mogłaby to być ostatnia rzecz jaką  zrobił by w życiu. Powinienem ci wcześniej  o tym powiedzieć, moja wina, zwyczajnie nie pomyślałem.
 Nie pamiętał już jak to było, gdy on był tak młody, jednak był tego pewien w stu procentach nigdy nie wypełniał poleceń swych nauczycieli z takim zaangażowaniem.  Odkąd pamiętał zawsze towarzyszyła mu przekora i coś, co nie do końca można nazwać lenistwem. Teraz z perspektywy czasu trudno mu było orzec czy to na pewno wada czy może jednak zaleta. Indywidualista się znalazł, mógł sobie na to pozwolić, a taki dajmy na to Wiktor już nie. Tyle narzeka a nie widzi, że jednak trochę szczęścia w życiu miał. Indywidualista, malkontent.
-Panie kazałeś mi się nim dobrze opiekować, to się staram jak mogę.
           Han próbował wyglądać poważnie i na nieco starszego niż był w rzeczywistości. Trochę to było trudne zadanie w  tych przykrótkich gęsto pocerowanych burych portkach. Koszula wcale nie była w lepszym stanie, a buty te to już naprawdę były u kresu wytrzymałości.  
Jednak Wędrowiec wiedział, że nie strój czyni człowieka, prawdziwa wartość ukryta była zupełnie gdzie indziej. W swoim życiu widywał już dzieci, które roztropnością przewyższały starców i mędrców. Dzieci, którym bez wahania powierzyłby swoje życie. Spotykał też dorosłych niewartych by nawet splunąć w ich stronę, dlatego każdego człowieka rozpatrywał indywidualnie nie dając uwieść się stereotypom.


niedziela, 15 grudnia 2013

15.11 Wędrowiec, który to już odcinek?





-Później weźmiesz  moje rzeczy do prania. Bieganie z psami masz zaliczać w godzinach pracy-              Kilka prostych słów sprawiło że świat chłopaka w sekundę stał się kolorowy. Oczy które przez chwilę wyglądały jak pochmurne niebo znów były radośnie chabrowe. Pomyślał sobie nawet, że świat nie jest taki zły jak mu się do tej pory wydawało.
-Ochmistrzyni ma przekazać połowę twoich obowiązków innej osobie.
-Panie będę z nimi biegał aż do lasu, każdy dzień!
             Szczerze ucieszył się chłopak, czując nagły przypływ adrenaliny. Był gotowy do biegu, poczuł wiatr we włosach. Ileż ciekawsze było bieganie nawet do utraty tchu niż wynoszenie nocników. Nawet nie śmiał marzyć o takiej odmianie.
           Opiekun uśmiechnął się,  jak to mało niektórym trzeba do szczęścia. Żałował że nie ma w nim i nigdy nie było takiej prostej radości. Tak dużo musiał poświęcić, i już się nie zastanawiał czy było warto. Przegrał swoje życie wybierając świecidełka zamiast oferowanych mu szlachetnych kamieni. Był głupcem.
-I tak trzymaj, psy mają być zadowolone. Aaa i dopilnuj by czekały na mnie czyste ręczniki i mydło przy bali. Służąca do mycia pleców nie jest mi potrzebna.
    Wolał zaznaczyć zawczasu że roznegliżowane panny nie są mile przez niego widziane. Zbyt często chciano mu dogodzić w ten sposób. Skutecznie psując mu przy okazji humor. Zawsze uważał że miał wielką i niepotrzebną skazę, był niepoprawnym romantykiem i niestety nie uczył się na błędach. I choć bardzo podobały mu się kobiety sam fizyczny pociąg mu nie wystarczał pragnął czegoś więcej. Chciał miłości a gdy ta się pojawiła zachował się jak smarkacz. Niedojrzały facet posiadający zbyt dużo władzy to złe połączenie.
            Myślał nad czymś przez chwilę. 
Biało umaszczony pies łasił się do kolan Wiktora, a ten odruchowo podrapał go za uchem. Już zapomniał że jeszcze przed chwilą bał się że skończy jako posiłek bestii. Teraz to była przepustka do ciekawszego życia, ekscytujących zabaw, ale nie drapał tego psa z wyrachowania tylko z sympatii.
-Wiktor rano znajdziesz mi krawca, czy tam krawcową wszystko jedno. Byle szybko i sprawnie obracał igłą, a potem będziesz hasał do woli z moim psami. To ważne nie zapomnij!
Nie lubił tych prozaicznych, codziennych problemów, jak ubrania czy jedzenie w jego warowni nie musiał się zajmować tak błahymi sprawami miał od tego ludzi. Tu mu nie pozostawało nic innego jak zająć się tym osobiście z dwojga złego wolał to niż paradowanie w brudnych i zniszczonych ubraniach.
-Tak panie będę pamiętał, czy coś jeszcze?
-Nie, nie jesteś mi już potrzebny. Rano się u mnie zameldujesz. O której zaczynasz pracę? A  i nie zapomnij przyjść po moje rzeczy które nadają się już tylko do prania, rzucę przed łaźnię.
        Przeczucie mu podpowiadało mu że tym razem wszystko będzie wyglądać inaczej. To nie będzie krótki nic nieznaczący wypad do których przywykł. Tym razem zdoła poznać ludzi przyzwyczaić się do nich. Całe życie tego unikał, rozstania były nieuniknione a kiedy już następowały wypalały w jego duszy długo gojące się dziury. Zbyt mocno potem samotność dawała mu się we znaki. To była ta odmiana pustki której nie zagłuszał ani alkohol ani nawet najmocniejsze ziółka. Tak długo udawał zimnego twardziela że niemalże sam w to uwierzył.
-O piątej panie zaczynam.
-Barbarzyńska pora- Zaśmiał się Opiekun zrzucając kaptur z głowy- Mnie obudź o ósmej i ani chwili wcześniej. Dobranoc Wiktorze.
         Chłopak wciągnął powietrze i z przerażeniem patrzył na mężczyznę. Zszokowany stał  jak słup nie zdolny do najmniejszego ruchu. Nie spodziewał się zobaczyć twarzy Opiekuna. Co więcej zdziwiło go że gość ma twarz. Wyobrażał sobie że tam od czarnym kapturem kryje się pustka, a nie normalny człowiek.
-Dobranoc Wiktorze nie zatrzymuję cię na dłużej.
-Dobranoc panie.

piątek, 13 grudnia 2013

Kalendarz Chłopaki Nie Płaczą

Najnowszy kalendarz na zbliżający się rok 2014 jest inny od dotychczasowych. Do tej pory były to Metamorfozy, teraz jest zmiana tematyczna, chociaż tematyka pozostaje malamucia. Nie pokazujemy Wam w tym kalendarzu psów, które znalazły dom, ale piękne psy, chłopaki które nadal czekają na swojego człowieka. Na każdy miesiąc przypada jedno duże zdjęcie. Przyznam się osobiście, że bardzo mi to przypadło do gustu. Mam ten kalendarz w domu i mogę zapewnić, że wygląda rewelacyjnie, graficznie jest naprawdę dobry. Jeden pies na jeden miesiąc a z nim rymowane zdanie, motto miesiąca związane z psem na zdjęciu. To może być szansa dla chłopaków na dom, bo kalendarz będzie wisiał w różnych miejscach przez cały rok. 


Zachęcam do kupowania kalendarza w sklepiku na stronie fundacji. W ten sposób pomagamy, bo dochód jest przeznaczony na utrzymanie tych cudownych malamutów. Można oczywiście kupować więcej i dać komuś w prezencie. Można, a nawet byłoby dobrze wieszać go w miejscach, gdzie będzie dobrze widoczny. To zwiększy szansę naszych chłopaków.
Polecam jeszcze raz, bo warto. Warto pomagać.

czwartek, 12 grudnia 2013

12.12 Fela, dlaczego Mikołaj nie nosi juz dudków?



Grzeczna byłaś Mikołaj był?- Pytam czarną, która zblazowana leży na mojej dopiero, co umytej podłodze w kuchni. Nie wiem czy lepiej czy gorzej się jej leży na wyszorowanych kafelkach, ale nie narzeka ani nie chwali.
-Ani mnie nie denerwuj- podnosi niechętnie łeb.
-A, co dudki przyniósł?- Podpuszczam widząc, że coś jej mocno leży na wątrobie i chce sobie ulżyć, wygadać się.
-A, co to?
-Gdybyś dostała to byś wiedziała- stwierdzam tonem wyniosłym, takim, jakiego używają ci, którzy wszystko wiedzą najlepiej- a swoją drogą to jakiś taki wybrakowany ten cały Mikołaj albo zbyt liberalny może. Dzieciom też dudków nie przyniósł a spórne były straszliwie ostatnio.
-Jaśniej możesz? Bo zrozumieć cię nie mogę. Jakie spórne, jakie dudki? W jakim ty w ogóle języku mówisz?
-Gwara to moja kochana, słuchaj i podziwiaj.
Fela zaaferowana usiadła i patrzy na mnie badawczo, nie jest pewna czy mówię serio czy może sobie znowu z niej żartuję. W końcu już raz jej kazałam nogi diabłu myć a o innych wspaniałych swoich pomysłach nie wspomnę zwyczajnie przez skromność
-A, od kiedy ty mówisz gwarą?
-W moim przypadku pytanie raczej brzmi, od kiedy ty nie mówisz gwarą. Gdy byłam dziecięciem nie mówiłam inaczej niż gwarą, babcia pięknie mnie wyuczyła, dopiero później przestawiłam się na literacką wersję języka i teraz nawet gdybym chciała to nie dam rady pociągnąć tematu po naszemu. Żałuję trochę, no, ale było minęło, nie ma, co płakać. Wracając do dudków to są to powiązane rzemyki przeznaczone do wykonywania kary na spórnych dzieciach. Podobno są bardzo skuteczne i przekonywujące, tylko, że Mikołaj ich już nie nosi. Za to na stoiskach z pamiątkami można nabyć przeróżne wersje dudków a wieść gminna niesie, że najlepszym wzięciem cieszą się te dla teściowych.
-Phi i tak nie uznajesz kar cielesnych.  Z tymi prezentami jest gorzej niż mówisz odwilż, mokro kałuże pada, kicha jednym słowem. Do kitu ten cały Mikołaj.
Może i ma rację może ta odwilż jest i gorsza od dudek tyle, że co taka kara ma nauczyć dzieci i psy? Tylko depresję sprowadza i choroby.
Dziś u Feli był weterynarz. Obcy facet przyjechał obejrzeć jej nogę, bo sobie wczoraj czarna diablica wygryzła i wylizała futerko. Fela lubi obcych facetów i nie ma uprzedzeń nawet do weterynarzy, którzy dają jej z zaskoczenia zastrzyki w kuper. Co tam chwilowe ukłucie, gdy można wylizać, o skakać i przytulić się, choć na chwilę do mężczyzny. Prawdziwa z niej kobietka, kokietka. Fela jeszcze nie wie, że nie skończy się na zastrzyku i osprejowaniu kształtnej nóżki niebieskim antybiotykiem, weterynarz zalecił zmianę diety.  To, że kilku produktów nie można jeść to nic, ale miły pan przykazał zmniejszyć codzienne porcje. To zaboli i to mocno. Tylko ciekawe, do kogo będzie mieć pretensje do miłego pana weterynarza czy do nas?

środa, 11 grudnia 2013

11.12 Wędrowiec, czy psy zapolują na Wiktora?


         Energicznie pukanie do drzwi przypomniało mu o upływie czasu.  
-Wejdź Wiktorze.
-Panie skąd wiedziałeś że to ja? - Spytał chłopak łapczywie łapiąc oddech.
-Tak pędziłeś po tych schodach, że się zasapałeś jak parowóz. Słychać cię pewnie w całym zamku. Swoją drogą muszę to przyznać na schodach osiągasz godne podziwu szybkości. Zaimponowałeś mi chłopcze.
          Wiktor był lekko rozczarowany, miał nadzieją że przybysz widzi przez ściany, albo czyta w umysłach ludzi. Tak prozaiczne wytłumaczenie nie pasowało do bezgranicznego uwielbiania jakim już obdarzył Opiekuna.
-A co to takiego ten par coś tam? –Dopytywał mając nadzieję, że to coś tajemniczego a zarazem magicznego.
-Oj Wiktorze długo by opowiadać, ale jeszcze nie czas na taki zajmujący temat. Sami niedługo do tego dojdziecie, albo może podpatrzycie u mądrzejszych. Te kwestie pewnie będą zajmować twoje prawnuki, albo i nie.
-Pan mi dobrze życzy.  
            Wyrostek uśmiechnął się na myśl o żonie, rodzinie. Był już w tym wieku że dziewczyny miały ogromny wpływ na szybsze bicie jego serca i nie przespane noce. Chętnie oglądał się za spódniczkami skrycie marząc, to o wielkich podbojach to dla odmiany o słodkiej miłości do tej jedynej wyjątkowej dziewczyny. Do tej pory jeszcze nigdy nie udało mu się skraść nawet niewinnego buziaka. Bieda skutecznie ograniczała jego możliwości, rodzinę trzeba z czegoś utrzymać. A i urody słodkiego amanta nie miał.
-Lubisz biegać Wiktorze?
    Oderwał chłopaka, od rumianych policzków choć chyba  bardziej od mocno zarysowanych pod białą lnianą koszulą krągłości wiecznie uśmiechniętej pokojówki królowej. Zazdrościł mu tej młodzieńczej, bezkrytycznej fascynacji i namiętności, które targały młodym ciałem. On te wszystkie wzloty i emocje miał już za sobą bezpowrotnie i nieodwołalnie. Pozostał mu tylko żal, że wtedy, kiedy mógł ulegać fascynacjom, emocjonującym, erotycznym uniesieniom nie czerpał szczęścia garściami, co tu gadać był zapatrzonym w siebie bufonem.
-Oj tak panie byłem najszybszy w naszym zaułku. Krótka co prawda to ulica, a i dziura na dziurze ale dogonić mnie nikt nie mógł.
Dumnie wypiął chudą pierś. W końcu miał się czym pochwalić wiedział że to zbyt mało by zaimponować Opiekunowi ale jemu samemu od razu poprawił się nastrój. Nie był najgorszy, nie był ciamajdą.
-To dobrze się składa bo moje psy lubią sobie pobiegać.
         Był naprawdę zadowolony właśnie znalazł rozwiązanie jednego ze swoich  najważniejszych problemów. Psy muszą być zadbane, gdy on będzie uganiał się za upiorami z przeszłości.
         Za to na twarz Wiktora wpełza trupio biała kolorystyka. Jeszcze przed momentem cieszył się że ludzki to pan, nie bije, nie wyzywa i że to prawdziwe szczęście dla niego pracować. A teraz oczami wyobraźni widział już siebie jako przekąskę tych włochatych potworów. Nie mógł sobie darować że  głupi je w kuchni drapał za uchem. Dobre chwile w jego życiu trwały stanowczo za krótko. To koniec nie ucieknie, nie uratuje skóry a nawet nie uszczypnął w tyłek pokojówki.
-Nie Wiktorze nie skończysz w psiej misce. One nie gustują w ludzkim mięsie i wbrew pozorom są łagodne i przyjazne. –Rozbawił go ten chłopak swoimi niedorzecznymi obawami.
         Wiktor odetchnął z ulgą, głośnowypuszczając powietrze z płuc. Potem się zreflektował, i spłoszył  nie było dobrze zdradził się pokazał słabość i strach. To niebezpieczne w służbie u możnych ludzi. Policzki zapłonęły gorącą czerwienią ale nie mógł już nic zrobić by naprawić swój błąd.. 
-Będziesz  z nimi biegał by rozprostowały łapy. One bardzo to lubią, gdy się nudzą mają głupie pomysły a do tego nie możemy dopuścić. Z drugiej strony nie chcę by się zapasły i zamieniły w kanapowce, a jak moja kąpiel?
-Będzie za dwa kwadranse panie.
Zbolałym głosem odrzekł  młody służący, nerwowo drapiąc się po łydce. Mocno się  zafrasował perspektywą długich biegów z psami, po 14 godzinach wyczerpującej i ciężkiej służby. Może i był młody i na dodatek silny ale nawet on musiał kiedyś spać, potrzebował kilku godzin by się zregenerować. Wiedział że na tak wysokich obrotach nie pociągnie zbyt długo, straci jedyne co posiada cennego, zdrowie. Jednak zbyt bał się Opiekuna by mu o tym powiedzieć po tym co widział i przeżył w zamku nie oczekiwał już zrozumienia. Dla możnych był tylko kawałkiem mięsa które w milczeniu i pocie czoła ma spełniać ich zachcianki to była to beznadziejna sytuacja, taka bez wyjścia

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pako na gigancie.




Zapewne wszyscy kosmici mają mniej lub więcej przygód z malamutami, które natura poniosła w dalekie knieje, natomiast kosmici ze smyczą pozostali w miejscu, w którym stali i myśleli, że nadal mają na smyczy psa, a nie mieli.
Pako nie jest w tym względzie wyjątkiem.
Od małego kosmici próbowali malamuta nauczyć trzymania się przy nodze, bez smyczy, na tzw. niewidzialnej smyczy psychologicznej.
Nie udało się, to mało powiedziane.
No ale od początku.
Gdy Pako był białą, puchatą kuleczką, której przy szybszym ruchu plątały się łapki kosmici puszczali berbecia co by wylatał się do woli i zużył trochę nadmiernej energii.
Z uwagi na pewne niedoskonałości ruchowe bobasa raczej nie było problemu z jego schwytaniem i przypięciem na lince, co kosmici odbierali jako posłuszeństwo.
Pako dorastał, a zaufanie kosmitów wzrastało wraz z Pakiem.
Aż pewnego pięknego dnia Pan kosmita przed swoim treningiem udał się do lasu na spacer z psem. Pako zadowolony latał wkoło Pana, niczego jeszcze wtedy nie podejrzewającego.
Nagle w oddali Pan kosmita zobaczył oddalającą się kitę malamuta i tyle go widział.
Zaczął paniczne nawoływanie, przedzierał się przez krzaki i chaszcze, brodził po kolana w błocie, a przez myśl przebiegały mu m.in. takie myśl:
-  jak ja wrócę do domu bez psa, to kosmitka mnie wygoni, po czym się ze mną rozwiedzie,
- muszę odwołać kosza i zwołać posiłki do przeczesywania lasu w celu odnalezienia psa,
 - jak trzeba będzie będę nocował w lesie, ale go znajdę,
- Jezu, Jezu, Jezu żeby mu się nic nie stało,
- obiecuję, że już nigdy go nie spuszczę,
- dlaczego teraz, dlaczego nie adoptowaliśmy pudla,
- jak żyć, Panie, jak żyć itd.
Kiedy kosmita stracił nadzieję, że Pako kiedykolwiek się odnajdzie, spocony do granic, z ranami kłutymi i ciętymi na twarzy oraz wszystkich kończynach, z duszą na ramieniu, z płaczącym sercem, zrezygnowany przysiadł na pniu, co by zaczerpnąć powietrza, w oddali zaczął migotać znajomy kształt puchatej kulki.
Pako, jak się okazało pobiegł sobie na oddaloną jakieś 10 kilometrów wieżę Bismarcka, położył się w jej cieniu i odpoczywał radośnie witając wszelkich, przemiłych ludków leśnych.
A skąd to wiemy, jeden z takich wielbicieli lasu, zmotoryzowany, znaczy na rowerze, widział Paka na górze, a Pako na tyle Pana polubił, że przyłączył się do wycieczki z Panem rowerzystą i w jego towarzystwie zjechał do Pana kosmity, choć pewnie nie to było celem psa, albowiem Pan kosmita, po prostu siedział na trasie, no ale jak siedział, to już głupio było się nie zatrzymać i nie przyznać, że ten płoszący rykiem zwierzynę jegomość to jego kosmita. 
Choć Pan kosmita, wydawał się Pakowi trochę inny, niż go Pakuś zostawił, trochę jakby zbyt czerwony na twarzy, z rozchełstaną odzieżą, jednak Pakistan serdecznie się przywitał z Panem, zamerdał przyjaźnie ogonem i dał znać, że czas do domu, bo się trochę zmachał, a Panu rowerzyście machnięciem ogona podziękował za miły spacer.
Od tego czasu zaufanie kosmitów do posłuszeństwa malamuta spadło do zera.
Jednak jeszcze parę razy dali się nabrać na smutne oczy Paka, który tak pragnął, żeby sobie pobiegać na wolności i zawsze obiecywał, że szybko powróci.
Jednak z uwagi na to, że nie powracał, ani szybko ani w ogóle każdy kolejny zwiew, był wyłącznie wynikiem albo mechanicznego urazu sprzętu trzymającego Pako, albo wyrazem sprytu malamuta, który zrobi wiele ku wolności.
Pewien Pan polecił kosmitom, ażeby nabyli długą linkę i dali się psu wybiegać na lince, bo to zawsze swobodniej niż na krótkiej smyczy, a do tego ma się kontrolę nad zbójem.
Tak też kosmici zrobili.
Sposób używania linki był już opisywany, jednak należy pewne elementy uzupełnić.
Linka jest okrutna, przesuwając się po rękach kosmity przypala mu dłonie, wyrywa skórę do żywego mięsa, brudzi niemiłosiernie, ale to i tak jest lepsze, niż stres związany z szukaniem malamuta.
Często jest tak, ażeby nie ściąć spacerowiczów, co mniej przytomnych, którzy nie traktują linki jako zagrożenia, albo mają słabszy refleks, bo są np. w stanie kaca poimprezowego, linkę dla dobra ludzi zdarzało się puścić, a konsekwencją był zwykle zwiew.
Kilka razy również zdarzyło się, że karabińczyk górski, bądź smycz, a raczej jej metalowe części stanowiły najsłabsze ogniwo i Pako wyrywał się na wolność wbrew wszelkiej logice i powodując duże zaskoczenie u kosmitów, którzy po drugiej stronie popsutej smyczy nie widzieli malamuta.
Jeżeli na spacerze są inne psiaki, a zwykle są, jest nadzieja, że Pako nie zwieje, choć zwykle jest to nadzieja płonna, albowiem po zrobieniu kilku kółek zabawowych, malamut robi tzw. rurę w krzaki, a przyspieszenie czującego wolność malamuta można porównać z przyspieszeniem bolidu i nie ma takiego refleksu, który by za nim nadążył.
Wówczas następuje rozbiegnięcie się grupy spacerowiczów wraz z ich, trzymającymi się nogi psami,  którzy angażują się bez wyjątku, w pojmanie Paka.
Pako nie da się pojmać, jeżeli sam nie będzie chciał być pojmany, ale dalej udajemy, że mamy na to wpływ niewielki, aczkolwiek jednak mamy.
Po jednym z pierwszych zwiewów  Pani kosmitka ruszyła w pościg za uciekinierem, jako najszybsza w towarzystwie łania, Pan jako łania najszybsza w drugiej kolejności ruszył w przeciwnym kierunku, a kolejna spacerowiczka pozostała w miejscu, w którym nastąpił zwiew, co by być jakby Pako wrócił.
Po pokonaniu kilkunastu kilometrów Pani kosmitka, kilka razy miała wrażenie, że widzi zwierza, ale zwierz nie dawał tego po sobie poznać i udawał, że to nie on i nie dawał się złapać. 
Po przepytaniu na krańcu lasu, rowerzysty, czy nie widział Pan białego wilka z obrożą i smyczą, i po uzyskaniu odpowiedzi, że widział go niedawno jak przebiegał jakieś 10 km dalej koło strumyka, Pani kosmitka nie znalazła Paka i z płaczem leciała w stronę strumyka, gdzie również psa nie było.
Po czym po jakiejś godzinie, Pani kosmitka otrzymała telefon od spacerowiczki, która została w miejscu z którego malamut czmychnął, iż jest, wrócił i leży zadowolony i zdyszany i czeka aż kosmici wrócą, bo się porozłazili, jak go nie było.
Po pół godzinie powrotu do miejsca, w którym Pako się znalazł, Pani kosmitka nie ma siły na żadną reakcję, tylko pada w objęcia malamuta, wdzięczna, że i tym razem zdecydował powrócić na łono rodziny.
Takich akcji było kilka, a każda tak stresująca, że Państwo kosmici jednak postarzeli się o kilka dobrych lat.
Najlepsze w zwiewach jest to, że Pako sprawia wrażenie jakbyśmy się wszyscy dobrze bawili, a on najlepiej, tylko nie rozumie, dlaczego Ci kosmici tak drą japę, przecież on ich i dobrze widzi i dobrze słyszy, pewnie myśli, że znowu się gamonie pogubili i muszę wracać, bo się zapłaczą.
Najgorsze jest to, iż Paskuś zdaje się nie rozumieć, że jednak jego samowolne oddalenia się, po których ryczymy jak bobry, nie należą do pożądanych i ulubionych zachowań.
Kilka razy było tak, że malamut będąc w zasięgu ręki, z pełną świadomością obracał się, patrzył czy jesteśmy i dalej leciał  w las.
Najdziwniej jest wtedy jak całe stado ludzi biegnie w jedną stronę myśląc, że biegną w stronę gdzie oddalił się Pako, po czym Pako to stado mija z prędkością światła, z prawej, albo z lewej strony, bo to bez znaczenia z której, ogląda się na biegnących i jego wzrok zdaje się mówić, hej ludzie dokąd lecimy, lecę z wami, ale ja pierwszy, po czym stado widzi wyłącznie oddalającą się kitę i opada z sił, rezygnując na chwilę z dalszego pościgu.


Raz było tak, że rozbiegnięci po cały lesie zaczęliśmy  się z kosmitą zbliżać, co by ustalić plan działania na dalsze poszukiwania. Pan kosmita podchodzi do kosmitki, ja się obracam, a w oddali leci biały zwierz.
Oczywiście przekonani byliśmy, że jest to Paka koleżanka Roxy, która usilnie pomaga nam go znaleźć, a to nie była Roxy tylko Pako, który z miną niewiniątka położył się dla ochłody w kałuży i z wywalonym jęzorem czeka, aż do niego podejdziemy.
Państwo kosmici zachowują udawany spokój, mówią pieskowi miłe rzeczy i kłusem skradają się do kałuży, żeby pojmać Pako, który po tym jak zdecydował, że już pora na powrót, patrzy zdziwiony, co oni się tak skradają i znowu się darli jak poparzeni.
Państwo kosmici wydali już majątek na coraz to nowe szelki, linki, smycze, byle Pako nie zwiał.
Ostatni sprzęt, już profesjonalny, w postaci szelek a la kubrak, zapinanych w 2 miejscach, pod brzuchem, z przełożeniem pod nogą i zapięciem na plecach, został zakupiony po spotkaniu z konikami.
Spotkanie miało dramatyczny przebieg, więc osoby o słabszych nerwach prosimy o ominięcie tego kawałka.
W naszych lubuskich lasach zdarza się, że pojawiają się ludzie na koniach, albowiem nieopodal jest stadnina koni.
Pako na widok konia mniej więcej reaguje jak na widok szynszyla, chce zostać jego najlepszym przyjacielem, chce się bawić, biegać, ganiać, lizać, ogólnie zacieśniać znajomość, co okazuje, kwikiem jak zarzynana świnka, płaczem na całe lubuskie lasy, histerią berbecia odciąganego od ukochanej matki.
Państwo kosmici są tego świadomi toteż, dla bezpieczeństwa koni, psów i ludzi, gdy widzą koniki trzymają psiaka w bezpiecznej odległości, aż koniki nie odjadą.
Pewnego razu kosmici po tym jak zobaczyli, 2 konie i kuca z jeźdźcami, zgodnie z tradycją Pakusia trzymali, aż koniki nie odjadą.
Pakuś  natomiast postanowił, że pomimo trzymania on się jednak z konikami przywita i wysunął głowę  i nóżki z szelek i ruszył się zaprzyjaźniać.
Najpierw grzecznie się przywitał dość doniosłym szczekiem, a potem tym szczekiem zachęcał do zabawy.
Koniki z jeźdźcami zdawały się brać udział w zabawie, bo co najmniej jeden konik wierzgał nóżką, tak ażeby trafić Pakusia, co Pakusia pobudzało do rozrywki i kontynuowania procederu zaznajamiania.
Pakuś bez smyczy, obroży i szelek jest nie do odwołania i złapania.
Proszę uwierzyć na słowo kosmitce, że nikomu nie było do śmiechu.
Jedna Pani na koniku miała taki pomysł, żeby ruszyć kłusem w stronę stadniny, to Pakuś pewnie się odczepi, co jednak nie spotkało się z aprobatą Państwa kosmitów, bo oni chcieli wrócić do domu z psem i to żywym.
Przez całą wieczność, a tak naprawdę z 5 minut, lawirując pomiędzy końmi, które na szczęście zachowywały względny spokój, choć trochę wierzgały kopytami, zaganiając Paka w 3 osoby i psa, Państwo kosmici próbowali zwabić zwierza i pojmać go.
W końcu Pani kosmitka wybiła się z mchu, przeleciała kilka metrów i w ostatecznym padzie, rzuciła się na malamuta całym ciałem, przygniatając go do ziemi. Pan kosmita pomknął na pomoc, na szczęście kosmitce, a nie malamutowi i również przytrzymywał Pako, a trzecia z łapiących usiłowała założyć mu szelki, co w końcu się udało, ale Państwo nie zeszli z malamuta dopóki konie nie odjechały.
Konie odjechały w spokoju, jednak spokój na twarzach kosmitów nie pojawił się jeszcze długo.
Po tym incydencie doszło do zakupu szelek, z których jeżeli Pako wyjdzie, to Pani wyjdzie z domu, zamknie za sobą drzwi i zamieszka na Bali, bo nie będzie się dalej tak stresowała.
Co najlepsze Pako jest taki bohater, że jak raz przechodziliśmy koło rzeczonej stadniny i szła przemiła Pani z koniem i zapytała czy nie mogą się przywitać i obwąchać, co by konia oswoić ze smokiem. Kosmici wyrazili zgodę, a gdy koń nachyli paszczękę nad Pakiem, to Paka tak wryło, że zapomniał krzyczeć jak zarzynana świnka, płakać i histeryzować z wrażenia, a jak oprzytomniał konia już nie było.
Komu zatem malamuta … ?