-Panie Ty
naprawdę chcesz myć zęby? To przecież niezdrowe!
Wiktor był
szczerze zdziwiony, patrzył na Opiekuna jak na jakieś straszne dziwadło.
Nie
odpowiedział, rozciągnął się i ziewnął, dalej rozpamiętując brutalnie przerwany, kojący jego
skołatane nerwy sen.
- A jeszcze na
dodatek wczoraj się Panie kąpałeś, to się może źle dla ciebie skończyć.
-Coś ty
Wiktorze wymyślił? Możesz wyrażać się trochę jaśniej?-Nie zrozumiał do czego zmierza chłopak.
-Nic nie wymyślałem,
przecież nawet dziecko wie, że mycie zębów powoduje straszne choroby kiszek! -Oburzył się Wiktor nie mogąc zrozumieć jak ktoś tak mądry może nie
wiedzieć podstawowych rzeczy o życiu. Zdumiewające.
-Jakim to
sposobem? -Brew Opiekuna ze zdziwienia powędrowała wysoko. Zapomniał
nawet o rozmasowaniu zbitych w kamień mięśni na karku.
Chłopak popatrzył na niego z politowaniem.
chwilę się zastanawiał czy Wędrowiec aby go nie podpuszcza a
potem dumny ze swej wiedzy zaczął tłumaczyć.
-Woreczki z
ukrytą trucizną otwierają się tam w gardle-
Otworzył usta i obrazowo wcisnął w nie palca- Podrażnione tymi
wszystkimi niepotrzebnymi zabiegami otwierają się a trucizna wypływa na zewnątrz i nieszczęście gotowe. –Tłumaczył Wiktor- Nikt mądry nie za ryzykuje skrętu kiszek. Wielu ludzi umarło, bo zęby
czyścić im się chciało, to głupota. Zresztą myte czy niemyte i tak kiedyś
wyrwać trzeba będzie.
Wędrowiec aż zachłysnął się od śmiechu,
oczy miał pełne łez, z rozmachem klepnął się w uda. Dawno nie słyszał nic tak
śmiesznego i niedorzecznego. Opanował się z trudem, stłumił
śmiech widząc wielce
urażoną minę chłopaka.
Twarz kobiety przedstawionej przez Wiktora jako
krawcowa, zdradzała że absolutnie i w
całej rozciągłości zgada się z wygłoszoną tu przez chłopaka teorią.
-Zaiste
interesujące.-Jeszcze raz wybuchnął śmiechem, patrząc na zdegustowanego jego zachowaniem chłopaka, nie potrafił się
powstrzymać. Nigdy
by sam nie wpadł na nic tak absurdalnie nielogicznego. Picie jedzenie nie było
szkodliwe nie ruszało to tych śmiertelnie niebezpiecznych woreczków z trucizną
a mycie tak. Ciekawe, co za geniusz to wymyślił. -Wiktorze, jeśli chcesz ze mną pracować a co więcej
chcesz dłużej zachować swe zęby, to od dziś z namaszczeniem myjesz paszcze i
resztę ciała. Teraz odbębnisz spacer.
Odwrócił się do niespokojnie kręcących się
i wyczekujących na satysfakcjonujący je rozwój sytuacji, psów.
Roznosiła je energia i ciekawość, wokół tyle nowych zapachów a one siedzą jak
za karę zamknięte w komnacie.
- A wy
kudłacze nie będziecie rozrabiać, tylko współpracować z tym młodzieńcem,
zrozumiano? –Powiedział
to raczej by uspokoić chłopaka niż licząc na deklarację dobrego zachowania
swoich zwierzaków.
-auuuuu
-Ciesze że
doszliśmy do porozumienia. Możecie zmykać. -Wiktor nie czekał
wyskoczył jak oparzony z komnaty bojąc się, że zostanie zmuszony do
niezwłocznego umycia uzębienia. Choć jego życie było podłe nie chciał się jeszcze z nim
rozstawać.
-Pani poczeka
a ja umyję te nieszczęsne zęby i na pewno mi to nie zaszkodzi. Daję słowo.
Tuż za szafą był mały wykusz w ścianie, ustawiono tam na białym stoliku ceramiczną misę zdobioną
niebiesko zielonymi malowidłami, była wypełniona zimną wodą. Obok stolika stały dwa cynowe dzbany i wiaderko. Mężczyzna objął
dłońmi miskę i zanurzył twarz w zbyt zimnej jak na jego potrzeby wodzie. Wynurzył by złapać oddech i jeszcze raz
zanurkował.
Zadowolony
prychnął i sięgnął po biały skrawek lnu,
którym starannie wytarł twarz.
Kobieta tym czasem niespokojnie wierciła się na krześle, miała wrażenie że nabijane
jest ostrymi, wystającymi z delikatnej materii gwoździami, które to boleśnie
wbijają się jej w ciało. Nigdy nie była w
zamku, nie była nawet w prawdziwie bogatej kamienicy.
Przytłaczały ją te wielkie przestronne komnaty
i witrażowe kolorowe okna. Czuła się malutka i nieważna niczym drobina kurzu. Zachwyciły kobietę zapierające
swym realizmem i
kolorytem dech w piersiach malowidła na
ścianach i sufitach, nie wspominając o wymyślnych meblach. Oszołomiona nie
wiedziała na czym
skupić wzrok. Pomimo zdenerwowania starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów by móc
opowiedzieć o wszystkich tych cudach wnuczce. Nie myślała że ludzie mogą tak
pięknie mieszkać.
-To teraz
dobra kobieto mierzymy się.
Zwrócił się do
staruszki, która zaaferowana studiowaniem pomieszczenia nie zauważyła że już
skończył poranną toaletę.
-Tak panie. Co
będziemy szyć?
Była stara, plecy miała pokrzywione ciężką
pracą i troskami, zmęczona życiem. Chude,
zniszczone obciągnięte pomarszczoną żółtą skórą dłonie przypominały szpony
ptaka. Trzymała w nich czarną taśmę poprzecinaną różnej głębokości rowkami.
-Wszystko,
spodnie koszule. Pelerynę, bo coś mi się niewdzięczna podniszczyła w ostatnim
czasie. Nie wypada bym latał po mieście brudny i poszarpany.- Żartem próbował rozładować
atmosferę.
Cenił sobie wygodę i schludny wygląd
ubrań. Nigdy nie interesowała go panująca aktualnie moda, najświeższe trendy. Nad wszystko przekładał prostotę, za nic nie dałby
zrobić z siebie pajaca. A już na pewno w żadnym wypadku z własnej
nieprzymuszonej woli nie ubrał by
modnych tu szarawarów. Miał swoją godność.
-Panie czy ja
umrę? -W jej
głosie zabrzmiało autentyczne przerażenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz