środa, 8 stycznia 2014

08.01 Wędrowiec, czas się obudzić!




-Panie Ty naprawdę chcesz myć zęby? To przecież niezdrowe!
Wiktor był szczerze zdziwiony, patrzył na Opiekuna jak na jakieś straszne dziwadło.
Nie odpowiedział, rozciągnął się i ziewnął, dalej rozpamiętując brutalnie przerwany, kojący jego skołatane nerwy sen.
- A jeszcze na dodatek wczoraj się Panie kąpałeś, to się może źle dla ciebie skończyć.
-Coś ty Wiktorze wymyślił?  Możesz  wyrażać się trochę jaśniej?-Nie zrozumiał do czego zmierza chłopak.
-Nic nie wymyślałem, przecież nawet dziecko wie, że mycie zębów powoduje straszne choroby kiszek! -Oburzył się Wiktor nie mogąc zrozumieć jak ktoś tak mądry może nie wiedzieć podstawowych rzeczy o życiu. Zdumiewające.
-Jakim to sposobem? -Brew Opiekuna ze zdziwienia powędrowała wysoko. Zapomniał nawet o rozmasowaniu zbitych w kamień mięśni na karku.
     Chłopak popatrzył na niego z politowaniem. chwilę się zastanawiał czy Wędrowiec aby go nie podpuszcza a potem dumny ze swej wiedzy zaczął tłumaczyć.
-Woreczki z ukrytą trucizną otwierają się tam w gardle-  Otworzył usta i obrazowo wcisnął w nie palca-  Podrażnione tymi wszystkimi niepotrzebnymi zabiegami otwierają się a trucizna wypływa na zewnątrz i nieszczęście gotowe. –Tłumaczył Wiktor- Nikt mądry nie za ryzykuje skrętu kiszek. Wielu ludzi umarło, bo zęby czyścić im się chciało, to głupota. Zresztą myte czy niemyte i tak kiedyś wyrwać trzeba będzie.
       Wędrowiec aż zachłysnął się od śmiechu, oczy miał pełne łez, z rozmachem klepnął się w uda. Dawno nie słyszał nic tak śmiesznego i niedorzecznego. Opanował się z trudem, stłumił śmiech widząc wielce urażoną minę chłopaka.
Twarz kobiety przedstawionej przez Wiktora jako krawcowa, zdradzała że absolutnie i w całej rozciągłości zgada się z wygłoszoną tu przez chłopaka teorią.
-Zaiste interesujące.-Jeszcze raz wybuchnął śmiechem, patrząc na zdegustowanego jego zachowaniem chłopaka, nie potrafił się powstrzymać. Nigdy by sam nie wpadł na nic tak absurdalnie nielogicznego. Picie jedzenie nie było szkodliwe nie ruszało to tych śmiertelnie niebezpiecznych woreczków z trucizną a mycie tak. Ciekawe, co za geniusz to wymyślił. -Wiktorze, jeśli chcesz ze mną pracować a co więcej chcesz dłużej zachować swe zęby, to od dziś z namaszczeniem myjesz paszcze i resztę ciała. Teraz odbębnisz spacer.
     Odwrócił się do niespokojnie kręcących się i wyczekujących na satysfakcjonujący je rozwój sytuacji, psów. Roznosiła je energia i ciekawość, wokół tyle nowych zapachów a one siedzą jak za karę zamknięte w komnacie.
- A wy kudłacze nie będziecie rozrabiać, tylko współpracować z tym młodzieńcem, zrozumiano? –Powiedział to raczej by uspokoić chłopaka niż licząc na deklarację dobrego zachowania swoich zwierzaków.
-auuuuu
-Ciesze że doszliśmy do porozumienia. Możecie zmykać. -Wiktor nie czekał wyskoczył jak oparzony z komnaty bojąc się, że zostanie zmuszony do niezwłocznego umycia uzębienia. Choć jego życie było podłe nie chciał się jeszcze z nim rozstawać.
-Pani poczeka a ja umyję te nieszczęsne zęby i na pewno mi to nie zaszkodzi. Daję słowo.
         Tuż za szafą był mały wykusz w ścianie, ustawiono tam  na białym stoliku ceramiczną misę zdobioną niebiesko zielonymi malowidłami, była wypełniona zimną wodą. Obok stolika stały dwa cynowe dzbany i wiaderko. Mężczyzna objął dłońmi miskę i zanurzył twarz w zbyt zimnej jak na jego potrzeby wodzie. Wynurzył by złapać oddech i jeszcze raz zanurkował.
Zadowolony prychnął  i sięgnął po biały skrawek lnu, którym starannie wytarł twarz.
        Kobieta tym czasem niespokojnie wierciła się na krześle, miała wrażenie że nabijane jest ostrymi, wystającymi z delikatnej materii gwoździami, które to boleśnie wbijają się jej w ciało. Nigdy nie była w zamku, nie była nawet w prawdziwie bogatej kamienicy. Przytłaczały ją te wielkie przestronne komnaty i witrażowe kolorowe okna. Czuła się malutka i nieważna niczym drobina kurzu. Zachwyciły kobietę zapierające swym realizmem i kolorytem dech w piersiach malowidła na ścianach i sufitach, nie wspominając o wymyślnych meblach. Oszołomiona nie wiedziała na czym skupić wzrok. Pomimo zdenerwowania starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów by móc opowiedzieć o wszystkich tych cudach wnuczce. Nie myślała że ludzie mogą tak pięknie mieszkać.
 -To teraz  dobra kobieto mierzymy się.
Zwrócił się do staruszki, która zaaferowana studiowaniem pomieszczenia nie zauważyła że już skończył  poranną toaletę.
-Tak panie. Co będziemy szyć?
         Była stara, plecy miała pokrzywione ciężką pracą i troskami, zmęczona życiem. Chude, zniszczone obciągnięte pomarszczoną żółtą skórą dłonie przypominały szpony ptaka. Trzymała w nich czarną taśmę poprzecinaną różnej głębokości rowkami.
-Wszystko, spodnie koszule. Pelerynę, bo coś mi się niewdzięczna podniszczyła w ostatnim czasie. Nie wypada bym latał po mieście brudny i poszarpany.- Żartem próbował rozładować atmosferę.
Cenił sobie wygodę i schludny wygląd ubrań. Nigdy nie interesowała go panująca aktualnie moda, najświeższe trendy. Nad wszystko przekładał prostotę, za nic nie dałby zrobić z siebie pajaca. A już na pewno w żadnym wypadku z własnej nieprzymuszonej woli  nie ubrał by modnych tu szarawarów. Miał swoją godność.

-Panie czy ja umrę?  -W jej głosie zabrzmiało autentyczne przerażenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz