Rozdział VII Wizyta
Zaniepokojone dziwnym, wysokim dźwiękiem konie, zastrzygły uszami. Ten nieznany im świst był nieco denerwujący, nie wiedziały co przynosi ze sobą. Smakowity kary ogier pierdnął soczyście by dać upust
swej frustracji, spowodowanej brakiem komfortu w osobistej stajni.
Han uwijał się
przy szczotkowaniu końskiego zadu. Ogier Wędrowca wydawał
się bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy.
-Dzień dobry,
koń już po porannej toalecie?- Spytał, choć to było oczywiste.
-Dbam o niego
panie. -Na policzki chłopaka wypełzł zdradziecki ognisty rumieniec. Nie chciał wyjść na nadgorliwca i lizusa.
Lubił ruch, od dziecka musiał coś robić czymś zając ręce i nogi które
zdały się być odrębnymi osobnikami. Miał problem z bezczynnym siedzeniem w jednym miejscu nawet przez kilka minut. Babcia mówiła że jest jak żywe srebro, nie bardzo rozumiał
o co jej chodzi, ale jeśli tak twierdziła to jej wierzył.
-Wiem
chłopcze. Babcie uprzedziłeś że wpadnę dziś na ploteczki?
Zamierzał poznać tę rodzinę nie mógł zostawić spraw naturalnemu biegowi,
był to winny Hadwidze. Nie mógł jej znowu zawieść, nie tym razem. Nie chodziło
o samą ciekawość i poczucie winy a o zwykłą przyzwoitość.
-Tak panie,
ale my teraz mieszkamy w takiej nędznej dzielnicy. Nie spodoba ci się wcale
nasze mieszkanie. To nie jest dobry pomysł panie.
Han już nie był czerwony tylko
buraczany. Opiekun udawał że nie zauważa konsternacji chłopaka, zaczynało mu to
wchodzić w nawyk. Nie podjął tematu, co miał
powiedzieć że rzeczy materialne są tylko nic nieznaczącym dodatkiem na które w
ogóle nie zwraca uwagi? Że tak naprawdę dla niego liczą się ludzie i tylko oni
są ważni? Byłaby to połowiczna prawda sam nie mieszkał w
pustelni, cenił wygodę i estetyczne przedmioty. A ludzi traktował tak jak go
nauczono bez zbędnych emocji powierzchownie i bezosobowo. Jakaś część jego
mózgu buntowała się się przeciw takiemu podejściu, czuł że to nie w porządku. Racjonalne podejście zwyciężało nie mógł nieustanie żegnać ludzi
bliskich jego sercu, to zbyt bolesne, nie potrafił opanować pustki. Ludzkie życie było tak kruche i krótkie, a on ciągle
trwał. Widział
gorsze rzeczy niż bieda ta nie mogła go w żaden sposób zniechęcić.
-Najpierw
udamy się do składu kupieckiego na małe zakupy, babcia porcelanę ma?
Jak zwykle
spytał zupełnie niepotrzebnie.
Chłopak
pokręcił przecząco głową.
-To zakupimy
co nieco. Nie wypada by dama piła ze zwykłych glinianych kubków. Prawda
chłopcze?
Nie odpowiadał Wędrowcowi pewnie
dlatego że nie wiedział co może powiedzieć. Nie miał pojęcia jak wytłumaczyć
temu dziwnemu mężczyźnie czym jest bieda i że nie pasują do niej porcelana i
srebro.
Wędrowiec kiwnął na chłopaka głową i
ruszyli w miasto.
Po nawałnicy pozostały tylko mokre
plamy na domach i kałuże. Słońce prażyło próbując nadrobić zaległości a niebo
było wściekle błękitne.
Szli w
milczeniu zastanawiając się jakie zmiany przyniosą następne godziny. Bo co do
tego byli zaskakująco zgodni, zmiany już kroczyły ich śladem. I nie miało najmniejszego znaczenia,
że mieli zupełnie odmienne wizje, co do tego
jak potoczy się przyszłość.To była kwestia kilku kroków może najbliższych
godzin, a potem nic nie będzie takie jak przedtem.
Kupiec na ich widok, rozdziawił
paszczękę pełną zepsutych zębów tak szeroko że można było obejrzeć lekko
zaczerwienione migdałki. A jakby się ktoś uparł to może i dałby rade sprawdzić
co też ten szanowany obywatel miasta, przed chwilą skonsumował.
- Szanowni
Panowie na zakupy? Czy tylko pooglądać?
Pomimo że w
pierwszym momencie sprawiał wrażenie lekko niedorozwiniętego, zawodowy
profesjonalizm szybko sprowadził go na ścieżkę ciągłego poszukiwania zysku.
-Potrzebuje
paru drobiazgów. Porcelanowy komplet do kawy z Analett zakupimy tu bez
problemu?-
Opiekun był ciekawy czy zaopatrzenie w towary luksusowe się poprawiło, kiedyś różnie z tym bywało. Tylko że wtedy nie było
tu zbyt dużo osób mogących pozwolić sobie na takie zakupy. A teraz powstały
całe dzielnice zamieszkane przez ludzi o zasobnej sakiewce nie żałujących
pieniędzy na zbytki. Jest popyt to i jest podaż to sprawdza się zawsze i wszędzie i nie ważne,
o jaki towar chodzi.
-Tak panie.
Wprawne
liczydło umiejscowione pod tą tłustą czupryną,
poszło w ruch. Nie mówili o drobnicy tylko o naprawdę porządnych zakupach to zapowiadało zyski. Nie było niczego lepszego w życiu kupca niż zyski
tylko one warte były poświęceń.
- Rozumiem że
mówimy o komplecie filiżanki talerzyki imbryk? Jeśli tak to potrzeba mi sześć
srebrnych łyżeczek i tyle samo widelczyków.- Wędrowiec
wymawiał słowa które tak słodko brzmiały w uchu sprzedawcy, niczym trel
słowików o poranku. W głowie kupca przesuwały się szybko i bezszelestnie koraliki liczydła. A jego uśmiech sięgał od
ucha do ucha a może nawet dalej. Jeśli wczoraj wieczorem o coś się modlił o na pewno o
takich klientów.
-Coś jeszcze?
Czy szanowni panowie potrzebują jeszcze czegoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz