Wędrowiec rozejrzał się ciekawie, nie
było tu zbyt wiele do oglądania. Z każdego kąta wyzierała bieda, pokój w
którym przebywali był połączeniem
sypialni jadalni, kuchni i oczywiście
łazienki. Jego uwagę przyciągnęła powieszona na ścianie kolorowa kotara w jelonki,od
razu się zorientował że ukrywa wejście do innego
pomieszczenia. Nie chciał być wścibski ale kryła się za tym jakaś tajemnica.
Wciągnął nosem trochę więcej powietrza niż potrzebował do oddychania, delikatny ledwie wyczuwalny zapach mocno
zaawansowanej choroby bardzo go zaniepokoił. Nie tego oczekiwał w tym domu, całe szczęście, że jasne dla
niego było, że Holoccy nie zrobili nic złego. Wiedziałby o tym wyczułby złe
intencje nawet, jeśli by tego nie chciał, więc, o co tu chodziło? Kto chorował
w ukryciu za kotarą?
-Tam jest ktoś
bardzo chory, ktoś kto potrzebuje pomocy. -Powiedział to
całkiem spokojnie i
nie za głośno. Wcale go nie cieszyło że
od razu po wejściu do ich mieszkania okazał się być typem grzebiącym w sprawach
które próbowali ukryć. Przyszedł tu nieproszony, tak naprawdę był intruzem wchodzącym butami w
czyjeś życie. Głupio wyszło, jednak
intuicja podpowiadała mu, że nie może odkładać tego na później, tam ktoś
umierał. Obojętność
to luksus, na który pozwalał sobie zbyt często.
-Panie proszę
nie pytajcie o nic. Nie mogliśmy jej zostawić tam na pewną
śmierć, Panie nie mówcie nikomu!-Staruszka klękła choć bolał ją kręgosłup i biodra,
zrobiła to tak szybko że nie zdążył jej powstrzymać. Prosiła błagalnie podnosząc ręce ku niebu. Zaszklone łzami oczy pełne były trwogi.To nie były zwykłe teatralne
gesty.
-Honiko proszę
wstać. Jestem Opiekunem nie fanatykiem, czy strażnikiem
czystości! Proszę prowadzić mnie do chorej. Ja mam obowiązek chronić życie, wszelkie życie.
Babcia Holocka zawahała się przez
chwile, nie widziała czy może zaufać temu obcemu, niby powinna bo przecież to nie kto inny tylko
Opiekun. Jednak ostatnimi czasy nabrała wręcz chorobliwej podejrzliwości, zbyt dużo
zła czaiło się wokół. Przez ten krótki moment siłowała się
wzrokiem zWędrowcem. Odpuściła, była stara ale nie głupia, zdawała sobie sprawę że w momencie konfrontacji nie mają z nim żadnych
szans. Zresztą on już i tak wiedział, nic więcej nie mogła zrobić. Nie chodziło tylko o nią, jej
obowiązkiem było za wszelka cenę chronić wnuka, jeśli trzeba będzie poświeci
się, zapłaci za zbyt miękkie serce, trudno. Teraz nie miała wyjścia musiała mu,
choć trochę zaufać i modlić się żeby wszystko skończyło się dobrze. Odsunęła kotarę i przez zamknięte drzwi powiadomiła
ukrywającą się osobę o niespodziewanej wizycie.
-Lidilio masz
gościa.
Z za drzwi
dobiegł tylko słaby jęk .
Nie czekał na
reakcję Holockich, złapał klamkę i nacisnął.
W maleńkim pokoiku panował zaduch,
śmierdziało potem i psującym się ciałem.
Opiekun podszedł
do chorej, położył lewą
dłoń na jej czole, zamknął oczy.
Natychmiast uwypukliła się pulsująca siateczka żył na jego ręce.
Dziewczyna miała
wysoką gorączkę była rozpalona niczym piec. Długie srebrzyste
włosy przykleiły się do jej twarzy
i mokrej od potu poduszki.
-Muszę Cię
zbadać, potrzebujesz pomocy. Zdejmę ci koszule postaram się być delikatny- Mówił wolno i
wyraźnie. Trafiło mu
się prawdziwe wyzwanie tu nie pomogą kuglarskie sztuczki ani sugestia.
Otworzyła swe
wielkie zielone i jakby nieobecne oczy. Jej wątłe ciało naprężyło się w oczekiwaniu ataku.
-Han do kuchni
zagotuj wodę. Umiesz gotować? Trzeba nam
tu rosołu i herbaty. Pani Honiko pomoże mi zdjąć tę koszule, a
raczej odlepić materiał od jej zmasakrowanego ciała.
-Lilidia
Lilidia Lilidia słyszysz mnie dziewczyno?- Próbował dotrzeć do niej by skoncentrowała na nim swoją
uwagę lub chociaż na chwilę spróbowała.
Udało mu się, odwróciła lekko głowę w
stronę mówiącego.
- Chcę ci
pomóc. Jestem przyjacielem nie skrzywdzę cie, nie musisz się bać.
Nie był pewny
czy zrozumiała choć słowo z tego co
mówił. Jeśli nie będą problemy, wiedział kim ona jest i
co potrafi. Nie mógł jednak czekać, przechodziła kryzys jeśli nic nie zrobi ta
dziewczyna umrze. Nie
miał problemu z podjęciem decyzji, nie wiedzieć, czemu bardzo zależało mu żeby
przeżyła, może to przez zwykła ciekawość? A ciekawość to wystraczający powód by
się wysilić i powalczyć.
-Co jej jest,
i jak długo to trwa?- Spytał wystraszoną Holocką.
-Nie wiem
znaleźliśmy ją w nocy. Jęczała pod naszym oknem a ja już stara jestem spać nie
mogę to usłyszałam. Z początku nie chciała nawet słyszeć o naszej pomocy. Miała
zamiar uciekać dalej. Wstała nawet, ale się jej nogi rozjechały w dwie różne strony, grzmotnęła potężnie głową o ścianę. Wtedy chcąc nie chcąc przyjęła naszą
gościnę.
- Czy mówiła
co jej jest? - Próbował ustalić jakieś przydatne fakty, mając nadzieję że nie będzie
musiał chorej grzebać w głowie, to popsułoby ich stosunki już na wstępie.
-Powiedziała
tylko że jest pobita i że skrzywdzona. Nie chciała by ją opatrywać, ani nie
pokazała tego co jej zrobiono chyba się wstydziła albo nam nie ufała.
To było dwa miesiące temu, poleżała w łóżku tydzień, piła tylko wodę i
gorączkowała potem jej się polepszyło. Wstała nawet, haftowała ze mną ale kilka
dni temu znowu ją zmogło, nie pozwoliła nic zrobić, nie chciała pomocy. Patrzeć ciężko jak cierpi.
Plecy dziewczyny poprzecinane były nabrzmiałymi fioletowo-zielonymi pręgami. W wielu miejscach jak
grzyby po deszczu pojawiły się spore bąble z żółtą śmierdzącą ropą. Nie
wyglądało to dobrze. W ostatniej chwili powstrzymał się by nie przekląć paskudnie.
-Potrzebuje
garniec z ciepłą, przegotowaną wodą. I kubek wody do popicia lekarstwa, też ma być przegotowana tylko nie za gorąca żeby sobie języka i gardła nie
poparzyła . Han niech leci do kupca i
kupi pięć bawełnianych prześcieradeł. Tylko białych nie tych modnych
farbowanych, a szybko.
Dziewczyna jęknęła, ból wykrzywił jej
delikatną bladą twarz.
-Będzie
dobrze. Miałaś wielkie szczęście że dotarłem do tej dzielnicy jeszcze dzień dwa
i byłoby za późno. Jesteś za słaba by sobie z tym poradzić. Otwórz usta dam Ci
tabletkę z pasterki perłowej, to powstrzyma zakażenie.
Cierpiała, musiało strasznie boleć a jego ogarnęła fala wściekłości na tych
zwyrodnialców, którzy ją tak strasznie skrzywdzili.
-Ja nie mogę
ludzkich lekarstw, zabiją mnie, nie mogę- Wymamrotała
cichutko, próbując podnieść rękę by odepchnąć podawane jej lekarstwo. Zabrakło jej siły, była zbyt
osłabiona by zrobić cokolwiek, westchnęła tylko cichutko.
-Wiem Lidilia,
wiem, znam twój lud.
Starał się
uspokoić dziewczynę szkodziła
sobie niepotrzebnymi protestami. Ręką
pokazał babci żeby wyszła nie potrzebował w tym momencie pomocy a tym bardziej świadków. Poza tym lubił pracować w samotności idea pracy zespołowej jakoś do niego
nie przemawiała. Nie dyskutowała z
nim już wiedziała że chora jest w
dobrych rękach.
-Jestem
Werianką.
-Wiem kim
jesteś. Nie męcz się, zaraz będzie woda i prześcieradła. Wyciśniemy z ran
wszystko co się da, wymyjemy, posmarujemy i za kilka dni będziesz jak nowa,
obiecuję.
Pisz kochana, pisz......
OdpowiedzUsuńKoniecznie. :)
OdpowiedzUsuń...trzymasz w napięciu Jolu :-) Barbara Kozłowska:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu, mogę tylko powiedzieć że już niedługo przebrniemy przez wprowadzenie więc będzie... hm..zaskakująco? :)
UsuńAnonymousie i Cynthia piszę, piszę... :)
OdpowiedzUsuń