niedziela, 12 stycznia 2014

12.01 Wędrowiec, co nocą robią chochliki?




Przez chwilę zastanawiał się o co może jej chodzić, apotem przypomniał sobie reakcję Wiktora i Hana.
-Każdy umrze nawet ja kiedyś umrę, taka kolej rzeczy.
-Ale czy ja umrę jak skończę szyć? Zobaczyłam twoją twarz Panie iiii... -Bała się wyrazić swoje obawy na głos. Miętoliła tylko nerwowo w dłoniach czarną taśmę jakby w niej szukała oparcia, obrony.
-To aż tak brzydki jestem że moja szpetota zabija?  -Spytał stwierdzając ku swemu zaskoczeniu że kontakty z ludźmi wyraźnie poprawiają mu humor. Zbyt długo siedział na odludziu zdziczał zamknął się w sobie.
-Ludziska mówią że ten kaptur co twarzy nie ukazuje, to po to aby oczyska bazyliszka zakryć, i od uroków niewinnych uchronić. -Spuściła oczy przerażona własną zuchwałością, bała się gniewu Opiekuna. Nie powinna pytać bo może ja teraz spotkać cos gorszego niż zwykła śmierć.
     Wędrowiec aż usiadł na łóżku, zaśmiewając się do łez. Taka trochę histeryczna reakcja ale tyle lat nic go nie rozśmieszało, był niemal pewny że już nie potrafi się śmiać. Po dłużej chwili gdy atak śmiechu stał się słabszy, obtarł łzy wierzchem dłoni i zwrócił się do kobiety.
-Ludzie też mówią że krawcy mają chochliki, co to dla nich w nocy robotę odwalają. U ciebie też igłą wywijają?
-Toć to bajdy Panie, tylko dzieci w to wierzą. Synowa i wnuczka mi pomagają. Stara już jestem Panie niedowidzę trochę a i palce nie takie sprawne jak kiedyś. Nie jest łatwo ale na razie dajemy radę.
-Sama widzisz ludzie różne bajdy opowiadają, kto by się tym przejmował.
        Uspokoiła się trochę, uwierzyła że jest bezpieczna. Spodobał jej się ten człowiek, śmiał się naprawdę szczerze i dobrze traktował ludzi. Czuła że nie jest zły, a co jak co znała się na ludziach. Nie tak łatwo było ją oszukać udając kogoś, kim się nie jest.
-Kolory i materiały mają być jakieś specjalne?-Sprawnie przeszła od przesądów do interesującego ją tematu. Wywijała czarną taśmą na wszystkie strony, starając się go w miarę możliwości nie dotykać.
       Domyślił się że boi się oparszywieć, nie do końca uwierzyła że kontakt z nim jest bezpieczny. Zastanawiało go na jakiej zasadzie opierało się to całe mierzenie. Widział kilkakrotnie że palcem sprawdzała głębokość rowka. Niczego nie zapisywała, wszystko rozgrywało się w jej pamięci, ale był pewny że niczego nie pomyli ani nie zapomni.
-Oczywiście wszystko najlepszej jakości, lubię rzeczy trwałe. Tu na na kartce wszystko zapisałem. Pójdziecie do kupca on to odczyta w każdym razie mam taką nadzieję , powiecie tylko ile potrzeba. Tu są pieniądze na materiały.
      Wyciągnął dłoń w jej stronę, pobłyskiwały na niej dwie srebrne monety.
-Zwyczajem cechu jest bym ja kupiła materiał i dopiero jak robota skończona mogę przyjąć zapłatę. I to tylko wtedy jeśli zadowoleni panie będziecie.-W jej głosie wyraźnie było słychać smutek podszyty wstydem. Zamówienie przekraczało jej możliwości finansowe nie była wstanie zakupić z własnych środków tak drogich materiałów.  Duma nie pozwalała jej się do tego przyznać, pomimo iż wiedziała, że musi, bo nie jest w stanie podołać temu zamówieniu. Była w pułapce tkwiła pomiędzy chęcią polepszenia swego losu a sztywną tradycją której bała się przeciwstawić.
-Masz pieniądze by zapłacić za tak drogi towar? -Spytał zupełnie retorycznie, nie umknęła jego  uwagi taka drobnostka jak sprawnie wkomponowana łatka w fałdach spódnicy, ani podniszczone rękawy kaftana.
-Nie mam, ale to wbrew kodeksowi. Jeszcze mi szyć zakazać mogą, a wtedy przyjdzie z głodu umrzeć.-Nie patrzyła mu w oczy a on się domyślił że ten głód jeśli nie dostanie u niego pracy to nie daleka perspektywa. Bardzo jej zależało a on ją polubił więc decyzja była prosta. Zresztą dlaczego miałby się przejmować kretyńskimi przepisami?
-Kodeks krawców mnie nie obowiązuje, zresztą żaden kodeks mnie nie obowiązuje i nigdy nie obowiązywał. Bierz te srebrne krążki i zagnaj swoje pomocnice do roboty, czas ucieka. Jeśli ktoś z cechu będzie cie nękał to skieruj go tutaj.  Niech bezzwłocznie się do mnie pofatyguje, wytłumaczę mu wtedy łopatologicznie gdzie mam te ich śmieszne zasady i przepisy. Ponadto nie mam zamiaru latać po mieście i opowiadać jak załatwiam swoje sprawy.
           Kobieta z niedowierzaniem popatrzyła na Opiekuna, a potem uciekła wzrokiem na sufit gdzie pulchne, pyzate dzieciaki wygodnie rozłożyły się na białych, puchatych chmurkach. Zobaczyła tam w ich twarzyczkach coś co pozwoliło jej się przemóc, sprawne palce chwyciły mocno monety. Kiwnęła z szacunkiem głową i wyszła.
       Wyciągnął z torby suchara. Często je podgryzał. Lubił dźwięk gdy wgryzał się w nie zębami a one pękały pod ich naporem na mniejsze kawałeczki. Strzepując okruszki z ubrania pomyślał że nastał odpowiedni czas by odwiedzić niedobitków wielkiego rodu Holockich.
      Przez kolorowe szybki witrażu widział rozszalałą na całego wichurę. Deszcz zacinał jak opętany przez złe moce. Porywisty wiatr przyginał nisko nieliczne drzewa w ogrodzie. Jakby tego  wszystkiego było mało w deszcz wplątały się białe kulki gradu, normalnie jak na złość, teraz gdy miał ochotę na mały spacerek. Wiedział że takie kotłujące się nawałnice szybko przechodzą ale nie chciało mu się bezczynnie czekać w komnacie. Pomyślał o starszej krawcowej która w taką pogodę przedzierała się do domu, solennie sobie obiecał więcej nie fatygować kobiety i samemu chodzić na przymiarki.
        Bardzo go intrygowało czy Wiktor już pała nienawiścią do jego niepoprawnych  futrzaków. Znał doskonale  te bestie i podejrzewał że zafundowały mu niezłą kąpiel błotną i to pewnie nie jedną.
Teraz jednak skupił się na Hanie szukając go w gąszczu uliczek i zabudowań. Chwilę później wiedział że znowu musi się udać do stajni.

Pierdło świstło i już go nie było.
     
        W każdym razie tylko tyle zobaczył zajmujący się szpiegowaniem dla króla i dwóch ościennych dworów błazen podglądający  przez dziurkę od klucza. Choć może i nic nie zobaczył bo zezowaty był niemiłosiernie  a i dziurka była jak dla niego stanowczo za wysoko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz