Przez chwilę
zastanawiał się o co może jej chodzić, apotem przypomniał sobie reakcję Wiktora
i Hana.
-Każdy umrze
nawet ja kiedyś umrę, taka kolej rzeczy.
-Ale czy ja
umrę jak skończę szyć? Zobaczyłam twoją twarz Panie iiii... -Bała się wyrazić swoje obawy na głos. Miętoliła tylko nerwowo w dłoniach czarną taśmę jakby w niej szukała oparcia, obrony.
-To aż tak
brzydki jestem że moja szpetota zabija? -Spytał stwierdzając ku swemu zaskoczeniu że kontakty z ludźmi wyraźnie
poprawiają mu humor. Zbyt długo siedział na odludziu zdziczał zamknął się w sobie.
-Ludziska
mówią że ten kaptur co twarzy nie ukazuje, to po to aby oczyska bazyliszka
zakryć, i od uroków niewinnych uchronić. -Spuściła oczy
przerażona własną zuchwałością, bała się gniewu Opiekuna. Nie powinna pytać bo może ja
teraz spotkać cos gorszego niż zwykła śmierć.
Wędrowiec aż usiadł
na łóżku, zaśmiewając się do łez. Taka trochę histeryczna reakcja
ale tyle lat nic go nie rozśmieszało, był niemal pewny że już nie potrafi się
śmiać. Po dłużej chwili gdy atak śmiechu
stał się słabszy, obtarł łzy wierzchem dłoni i zwrócił się do kobiety.
-Ludzie też
mówią że krawcy mają chochliki, co to dla nich w nocy robotę odwalają. U ciebie
też igłą wywijają?
-Toć to bajdy
Panie, tylko dzieci w to wierzą. Synowa i wnuczka mi pomagają. Stara już jestem
Panie niedowidzę trochę a i palce nie takie sprawne jak kiedyś. Nie jest łatwo
ale na razie dajemy radę.
-Sama widzisz
ludzie różne bajdy opowiadają, kto by się tym przejmował.
Uspokoiła się trochę, uwierzyła że jest
bezpieczna. Spodobał jej się ten człowiek, śmiał się naprawdę szczerze i dobrze
traktował ludzi. Czuła że nie jest zły, a co jak co znała się na ludziach. Nie tak łatwo było ją oszukać
udając kogoś, kim się nie jest.
-Kolory i
materiały mają być jakieś specjalne?-Sprawnie przeszła od przesądów do interesującego ją tematu. Wywijała czarną taśmą na
wszystkie strony, starając się go w miarę możliwości nie
dotykać.
Domyślił się że boi się oparszywieć, nie
do końca uwierzyła że kontakt z nim jest bezpieczny. Zastanawiało go na jakiej
zasadzie opierało się to całe mierzenie. Widział kilkakrotnie że palcem
sprawdzała głębokość rowka. Niczego nie zapisywała, wszystko rozgrywało się w jej pamięci, ale był
pewny że niczego nie pomyli ani nie zapomni.
-Oczywiście
wszystko najlepszej jakości, lubię rzeczy trwałe. Tu na na kartce wszystko
zapisałem. Pójdziecie do kupca on to odczyta w każdym razie mam taką nadzieję ,
powiecie tylko ile potrzeba. Tu są pieniądze na materiały.
Wyciągnął dłoń w jej stronę, pobłyskiwały na niej dwie srebrne monety.
-Zwyczajem
cechu jest bym ja kupiła materiał i dopiero jak robota skończona mogę przyjąć
zapłatę. I to tylko wtedy jeśli zadowoleni panie będziecie.-W jej głosie wyraźnie było słychać smutek podszyty wstydem. Zamówienie
przekraczało jej możliwości finansowe nie była wstanie zakupić z własnych
środków tak drogich materiałów. Duma nie pozwalała jej się do tego przyznać,
pomimo iż wiedziała, że musi, bo nie jest w stanie podołać temu zamówieniu. Była
w pułapce tkwiła pomiędzy chęcią polepszenia swego losu a sztywną tradycją
której bała się przeciwstawić.
-Masz
pieniądze by zapłacić za tak drogi towar? -Spytał zupełnie
retorycznie, nie umknęła jego uwagi taka drobnostka jak sprawnie wkomponowana łatka w fałdach spódnicy, ani
podniszczone rękawy kaftana.
-Nie mam, ale
to wbrew kodeksowi. Jeszcze mi szyć zakazać mogą, a wtedy przyjdzie z głodu
umrzeć.-Nie patrzyła
mu w oczy a on się domyślił że ten głód jeśli nie dostanie u niego pracy to nie
daleka perspektywa. Bardzo jej zależało a on ją polubił więc decyzja była
prosta. Zresztą dlaczego miałby się przejmować kretyńskimi przepisami?
-Kodeks
krawców mnie nie obowiązuje, zresztą żaden kodeks mnie nie obowiązuje i nigdy nie obowiązywał. Bierz te srebrne krążki i zagnaj swoje pomocnice do
roboty, czas ucieka. Jeśli ktoś z cechu będzie cie nękał to skieruj go
tutaj. Niech bezzwłocznie się do mnie
pofatyguje, wytłumaczę mu wtedy łopatologicznie gdzie mam te ich śmieszne
zasady i przepisy. Ponadto
nie mam zamiaru latać po mieście i opowiadać jak załatwiam swoje sprawy.
Kobieta z niedowierzaniem popatrzyła
na Opiekuna, a potem uciekła wzrokiem na sufit gdzie pulchne, pyzate dzieciaki wygodnie rozłożyły się na białych, puchatych chmurkach. Zobaczyła tam w ich twarzyczkach coś co pozwoliło
jej się przemóc, sprawne palce chwyciły mocno monety. Kiwnęła z szacunkiem
głową i wyszła.
Wyciągnął z torby suchara. Często je podgryzał. Lubił
dźwięk gdy wgryzał się w nie zębami a one pękały pod ich naporem na mniejsze
kawałeczki. Strzepując okruszki z ubrania pomyślał że nastał odpowiedni czas by
odwiedzić niedobitków wielkiego rodu Holockich.
Przez kolorowe szybki witrażu widział rozszalałą na całego wichurę. Deszcz zacinał jak
opętany przez złe moce. Porywisty wiatr przyginał nisko nieliczne drzewa w
ogrodzie. Jakby tego wszystkiego było
mało w deszcz wplątały się białe kulki gradu, normalnie jak na złość, teraz gdy
miał ochotę na mały spacerek. Wiedział że takie kotłujące się nawałnice szybko
przechodzą ale nie chciało mu się bezczynnie czekać w komnacie. Pomyślał o starszej krawcowej
która w taką pogodę przedzierała się do domu, solennie sobie obiecał więcej nie
fatygować kobiety i samemu chodzić na przymiarki.
Bardzo go intrygowało czy Wiktor już pała nienawiścią
do jego niepoprawnych futrzaków. Znał
doskonale te bestie i podejrzewał że
zafundowały mu niezłą kąpiel błotną i to pewnie nie jedną.
Teraz jednak skupił się na Hanie
szukając go w gąszczu uliczek i zabudowań. Chwilę później wiedział że znowu
musi się udać do stajni.
Pierdło
świstło i już go nie było.
W każdym razie tylko tyle zobaczył
zajmujący się szpiegowaniem dla króla i dwóch ościennych dworów błazen
podglądający przez
dziurkę od klucza. Choć może i nic nie zobaczył bo zezowaty był
niemiłosiernie a i dziurka była jak dla niego stanowczo za
wysoko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz