czwartek, 28 listopada 2013

28.11 Fela.To się narobiło.








-No to się narobiło- wzdycha Fela
Czuję jak niebezpiecznie podnosi mi się ciśnienie, aż mi w uszach szeleści. Narobiło się, pod tym stwierdzeniem może kryć się wszystko, co najgorsze, prawdziwa katastrofa. Podkopała mi z zapamiętaniu godnym lepszej sprawy fundamenty tak, że dom się będzie chwiał przy byle wiaterku? Umawia się w tajemnicy, nocą ciemną z wilkołakiem? Podejrzane towarzystwo, imprezy, życie na krawędzi pod moim nosem uprawia? Jestem bliska stanu przed zawałowego, dobrze, że chociaż z tego dzieci nie będzie. Fela jak każda porządna adoptowana malamutka jest wysterylizowana. W rachubę wchodzi tylko bezpieczny seks, nie będę mi tam małe wilkołaczki na podwórku przez dziurę pod pachą przewlekać się na rozdarte bachorki. Trochę to pocieszające.
-Co się narobiło?- Pytam siadając tak na wszelki wypadek.
-Znaki zasypało śniegiem- wzdycha ze współczuciem
Znaki, kurde, jakie znaki? Co ona w nocy podbiera samochód z garażu i pruje przez miasto ciemną nocą na pełnym gazie?  Od kiedy ją znaki interesują? Tu się kroi grubsza sprawa, chyba nie na moje skołatane nerwy.
-O, czym ty mówisz?
-Przecież wiesz o znakach w lesie i nad rzeką.- Przytula mi się do kolan, że niby takie przyjaciółki jesteśmy, że się bez słów rozumiemy. Guzik prawda nie mam pojęcia o znakach w lesie i nad rzeką.
-Fela ty się dobrze czujesz? Gorączki nie masz? Bo chyba jakieś omamy masz.- Macam nos czy nierozpalona jakaś, w oczy zaglądam, ale wygląda na to, że wszystko w jak najlepszym porządku.
-No wiesz te piękne kolorowe papierki, puszki po piwie, butelki, ludzie pozostawiali w lesie by wiedzieć gdzie jest fajnie i gdzie wrócić. Jak to wszystko zasypało to jak znajdą te swoje piękne miejsca?
Ścięło mnie z nóg, ot psia logika. Piękne, pachnące, szeleszczące papierki to skarby, które ludzie specjalnie wnieśli do lasu. Bo kto o normalnych zmysłach pozbywa się takiego rarytasu jak chusteczki czy niewylizane pudelka po jogurcie, no, kto?  Żaden porządny pies nie przejdzie koło takich cudów obojętnie.
-Oj Fela młoda i głupia jesteś- wzdycham drapiąc ją za uchem.
-Niby, dlaczego? Przecież mam rację, po coś chyba wnieśli ci ludzie te znaki. Po co pakowali je do plecaków? No, po co? I dlaczego w takich fajnych miejscach swe skarby zostawili? Mówię ci, że tylko po to by zaznaczyć swój teren, sam znalazłem, rezerwuję na następny raz. W każdym innym razie by te cudeńka zabrali do domów. Jak pełne nieśli to puste tym bardziej by zabrali, bo lekkie i pobawić się tym można.
-Fela od lat się zastanawiam, dlaczego pełne pojemniki ludzie mogą nosić a ich własne lekkie śmieci są już ciężarem ponad siły. Od lat próbuję zrozumieć, dlaczego ludzie zaśmiecają las i rzekę. Nie chcą już tu wracać? Czy może większość ludzi marzy o tym by brodzić w śmieciach po kolanach? Ktoś wie o co chodzi z tymi śmieciami?

środa, 27 listopada 2013

27.11 Gorset wybijany ćwiekami.


 
-Eee moją-  na czole zdezorientowanego króla pojawiła się głęboka bruzda, miał złe przeczucia.- Należy do naszych dóbr rodzinnych.
-Twoją powiadasz, ciekawe- Z pod kaptura dobiegło głośne cmoknięcie, jedno z takich które nie przynoszą niczego dobrego- Gdzie jest grób Hadwigi?
-Jakiej Hadwigi? - Zdziwił się zupełnie szczerze  król. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek znał kobietę o takim imieniu. Czy kazał kiedykolwiek stracić jakąś Hadwigę, nie miał pewności. To mogła być zasadzka nikczemny fortel nieproszonego gościa.
-Ostatniej właścicielki z rodu Holockich- Uściślił swe pytanie przybysz.
-Ona nie była ostatnia. -Pomyślał na głos król, oczywiście natychmiast tego  pożałował. Nie miał najmniejszego zamiaru z własnej, nieprzymuszonej woli zdradzać Opiekunowi jakichkolwiek szczegółów. Gdy tylko uświadomił sobie, że tak nierozsądnie pozbył się jedynego swego atutu, to omało nie dostał apopleksji. Zbyt późno domyślił się, że ta informacja dla przybysza była niezwykle istotna. Nie odważył się przekląć, czy kogokolwiek uderzyć by się wyładować. To nie był jego szczęśliwy dzień, zdecydowanie nie był.
-Nie była ostatnia? - Nawet się nie zdziwił. Gdy tylko spojrzał na tego chłopaka Hana zrozumiał że coś przeoczył. Gdyby tylko nie był tak zapatrzony w siebie wszystko wyglądałoby inaczej. Jak na Wędrowca to był zwykłym głupcem.
-Zdołała urodzić syna a może córkę, potem popełniła samobójstwo. Nie bardzo pamiętam to zbyt stara i nieważna historia.
-Mam rozumieć że w mieście jest jej krew, że żyją tu jacyś potomkowie Hadwigi? -Drążył temat, nie dając po sobie poznać że już wie i jak bardzo poruszyło go to odkrycie.
-Z tego co wiem żyje gdzieś jeszcze w mieście młody pokurcz, i chyba jego babka. Podejrzewam że mieszkają w jakieś podłej okolicy, stawiam na dzielnicę pomocników rzemieślników. Na nic lepszego ich nie stać. -Dodał zdegustowany nędznym położeniem starego potężnego rodu, malowniczo przewracając oczami. Lubił podkreślać swoją przewagę nad innymi to dawało mu poczucie, że jest wyjątkowy.
-Czyli ty masz ich pałac i pewnie resztę majątku, a oni nędznie wegetują. Ciekawe jak się to mogło stać?
-To było dawno ja nie wiem.
Król zaczął nerwowo wyłamywać palce. Nie wiedział ile straci na tej wizycie Opiekuna, właśnie zaczynał rozumieć że scenariusz który przed chwilą wydawał się mu czarny i katastroficzny może się okazać zbyt optymistycznym.
-Kto obecnie zamieszkuje pałacyk?
-Ja -Syknęła dziewczyna w ciężkim przerysowanym makijażu. Grube czarne kreski okalały jej nienaturalnie błyszczące oczy, powieki miała pomalowane ma czarno z połyskującymi srebrno drobinkami. Skórzany czarny gorset wybijany srebrnymi ćwiekami ubrała na sukienkę. Nie traktowała go jak większość kobiet jak wstydliwy element bielizny. Sama sukienka była krwisto czerwona i tak wydekoltowana że gdyby nie gorset można byłoby oglądać jej pępek. Jedno skrzydełko nosa miała przebite, ozdobione złotym kolczykiem. Dwa długie sznury pereł plątały się i zahaczały o wielki rubinowy wisior. Jej ekstrawagancko wyczesana peruka przystrojona była w srebrnym diademikiem.
     Opiekun doskonale widział sprytnie ukryty w jej misternym sztucznym koku poręczny sztylecik. Zaniepokoił go wygrawerowany na ostrzu znak. Ktoś reaktywował do życia starą sektę, lubującą się w dziwnych praktykach i krwi. To była nieprzyjemna niespodzianka miał nadzieję, że już nigdy nie ujrzy tego znaku po tym jak dawno temu osobiście rozgonił po świecie sektę niebezpiecznych fanatyków.
-I ja- Zawtórowała jej druga dziewczyna, wyglądająca jak kopia tej pierwszej.
Ta prócz sztyleciku miała jeszcze pierścień ukrywający śmiertelnie niebezpieczną, niespodziankę, niezwykle skutecznie działającą truciznę. 


poniedziałek, 25 listopada 2013

Czego by kosmita nie zrobił, gdyby nie przysposobił malamuta …





Przed tym, jak Pako pojawił się w domu Pani kosmitka miała różne fanaberie.
Pani kosmitka w zasadzie nie jadała i a obecnie sporadycznie jada mięso i to wyłącznie drobiowe.
W związku z tym, że nie jadała nie dotykała również mięsa, nie wchodziła do sklepu mięsnego, nie przechodziła koło wędlin, a parówki widziała tylko w reklamach.
Posiłki sporządzała wegetariańskie, albo żadne, a w domu nie unosił się aromat gotowanej wołowiny, drobiu w kostce rosołowej, golonki, szyi indyczej, tudzież schabu, z kością czy też bez kości.
I wtedy pojawił się on – Pako podły mięsożerca.
Nie bez pewnych oporów Pani kosmitka podjęła walkę z mięsem, którą toczy do dziś, przeważnie już obecnie z nie lada sukcesami.  
Początki były trudne. Należało wymyślić różne sposoby, jak pokroić żylasty kawał wołu, tak aby kawałki, były strawne dla „dzidzi” a przy tym, aby nie dotknąć mięsa, nie czuć mięsa, nie ubrudzić się mięsem.
Pewne efekty dawało posługiwanie się dwoma sztućcami, widelec trzymał a nóż kroił, ale mięso ma również swoje fanaberie i zdarzały się przypadki, że nie współpracowało, wymykało się i spadało na ziemię, gdzie leżało Paka futro i piach, więc następowało mycie, przez co robiło się jeszcze bardziej śliskie, po którym to myciu, mięso jeździło po całym blacie i zostawiało krwawe smugi, a pies się niecierpliwił, a Pani z nim.
Ulepszenie metody przyszło gdy Pani wymyśliła, że będzie je kroić nożem i trzymać widelcem, będąc w gumowych rękawicach, później już tylko w gumowych rękawicach, bez trzymania widelcem. Metoda się sprawdzała, choć czuć na dłoniach chłód mięsa, jednak nieszczęścia chodzą po ludziach i zdarzało się, że mięso było, głód psa był, a rękawic nie było i problem też był.
W jednym z takich momentów nastąpił przełom.
Od kolejnego braku w dostawie gumowych rękawic, Pani kosmitka, z nieukrywanym zadowoleniem, wyciąga z mokrego worka drób, gołą ręką, po umyciu kładzie na desce do krojenia, bierze nóż i bez jednego skrzywienia, przeprowadza rozbiór tuszki kurzej, a tak naprawdę kroi ugotowaną, ewentualnie wrzuca do wywaru pierś z kurczaka.
 I tu ukłon w stronę malamuta, który znając Pani niechęć do mięsa, samoistnie i dobrowolnie wykluczył ze swojej diety, każdy rodzaj mięsa poza gotowaną piersią kurczaka, ewentualnie indyka, co problem mięsa w domu kosmitów samoistnie rozwiązało.
Uwaga, żeby nie było, wykluczenie z diety nie było nawet podświadomie spowodowane przez Panią kosmitkę, albowiem Pako po prostu pozostawiał pełną miskę jedzenia z nieruszoną gotowaną wołowiną, wieprzowiną, oraz każdą inną „-iną” poza drobiem.
Jednej rzeczy z której Pako nie zrezygnował, są porosłe mięsem kości cielęce, a raczej kochy, które Pani kosmitka nadal obgotowuje, niezwłocznie jak tylko teściowa bądź szwagier przyniosą zdobyczne łakocie dla odpowiednio wnuka czy bratanka.

Cóż to za aromat unosi się na klatce schodowej gdy gotuje się gnat, który z każdej strony wystaje z garnka, bo Państwo kosmici nie gotują w rynience, bo jej nie mają. 


Ach jak pachnie gotująca się goleń indycza ze skórą, okna zaparowane od gorąca, choć na oścież rozwarte, po ścianie spływa aromatyczna para, a pies z golonkami w oczach wyje w niebogłosy, żeby już podawać do miski, bo kiszki marsza grają.

Uwaga zapach gotowanego mięsa nie przechodzi samoistnie, utrzymuje się kilka dni, a żaden odświeżać powietrza go nie zabije, ale czego się nie robi dla już teraz naszego psiego podlotka.
Pani kosmitka rozwinęła się również w kwestiach polowania.
Żadne mięsne sklepy nie są jej już obce. Nie omija stoisk w markecie, u rzeźnika, na rynku tylko z wywalonym jęzorem walczy z paniami w beretach z antenką o miejsce w kolejce i wybiera co najsmaczniejsze rarytasy dla Pakusia, żeby było dobrej jakości, w dobrej cenie, świeże i aromatyczne.
Podobnież jest w psim sklepie, gdzie polujemy na smakosy. Pan kosmita wybiera i nabiera karmy, a Pani buszuje w uszach, uszach wewnętrznych, tchawicach, suszonych płucach, kurzych łapkach, byczych penisach i innych. Ani zapach, ani konsystencja ani format nie ma znaczenia, bo Pako to lubi i to jest dla niego, choć przyznać trzeba, że Pani kosmitka nabiera powyższe przez woreczek.

Drugą rzeczą, którą Pani kosmitka myślała, że nie zrobi było wszystko związane z wydalaniem i oporządzaniem Paka.
Założenie, które do chwili obecnej jest przez kosmitów realizowane, a mianowicie, od początku sprząta się po pupilu, również przechodziło swoją ewolucję.
Zaczęło się od zamówienia maszynki do zbierania psich odchodów z papierowymi torebkami. Kto korzystał ten wie, że przy korzystania z takiego urządzenia spacer z psem wydłuża się o jakich kwadrans walki z, nazwijmy to w końcu po imieniu, „kupą”, która zdarza się jak z mięsem, również nie współpracuje, wyślizguje się, wykręca, rozdziela itd. Nie wspomnę również o aromacie, który jednak zmusza do opracowania szybszej metody.
W lesie ekologicznie, Państwo kosmici dokonują wykopu, załadunku i zakopu. W mieście, jednak najbardziej sprawdza się ta sama ręka, która kroiła to ww mięso, ubrana w worek i nie da się przekonać Pani kosmitki, że jest jakieś szybsze i sprawniejsze urządzenie. A odczucia ręki pozostawię bogatej wyobraźni czytelnikom.
I tu ciekawostka. Pako w tej kwestii też nam sprzyja. Co najmniej dwukrotnie w lesie zdarzyło się, iż Pako w pierwszym przypadku, załatwił się, do wbudowanego w ziemi kosza na śmieci, a w drugim, ostatnio, dokładnie 19.11 w sam środek wyżłobionego pnia drzewa.
Jednak kończąc już ten fekaliowy wątek, gdyby nie Pako nigdy, przenigdy kosmici nie wygrzebywaliby ze szpar pomiędzy panelami, patyczkami do uszu, luźnej kupki psa, który nie wytrzymał i jak dobry gospodarz nie doniósł na podwórko.
Jednak ten wątek ciężko skończyć, bo nasuwa się wiele historii. Jedna, już naprawdę ostatnia. Ktoś, wiem kto ale niech pozostanie anonimowy, nie wytrzymał i załatwił się na naszej klatce schodowej w bloku i zrobił  tzw. dwójkę nie jedynkę. No cóż, bywa.
A co zrobił Pako, wracając ze spaceru?  WDEPNĄŁ POTAJEMNIE!
Drogi czytelniku wyobraź sobie reakcję Państwa kosmitów.
Przed śniadaniem, w porannym pośpiechu przed pracą.
Nastąpiła próba wytarcia, która skończyła się prawie ogólno-domowym udaniem się do toalety w celu opróżnienia żołądka,  w desperacji, poderwaniem malamuta do wanny, założeniem gumowych rękawic (tak mamy zejście na gumowych rękawicach) i dokonaniu kąpieli, której Pako serdecznie nie znosi, przy której Pan kosmita w negliży trzymał, a Pani kosmitka w gumowych rękawicach myła łapki, bleeh.
To wydarzenie ustawiło niejako nasz dzień, a od tego dnia, nie ma chyba rzeczy, której Państwo kosmici nie zrobiliby dla Azazela.
Osobną rzeczą są kleszcze. Kleszcze, jak się łatwo domyślić, tak samo jak mięso i kupy mają swoje fanaberie i nie współpracują.
Pierwszego kleszcza miał Pako w Puszczy. Pańcio wyciągał, Pańcia trzymała i tak zadziałali, że pół kleszcza zostało w Paku. Konsekwencją tej zabawy była wizyta u weterynarza, którego na wakacjach dość ciężko było znaleźć, ale sytuacja została opanowana, choć Pan weterynarz patrzył na nas jak na po pierwsze niepełno sprytnych, co za ludzie co nie umieją wyciągać kleszczy, ale i panikarzy, jak już go rozwalili to przecież samo wyjdzie.
Pewnym udogodnieniem w zakresie kleszczy miało być urządzenie do ich wyciągania, które jak wszyscy użytkownicy takiego urządzenia wiedzą, tnie kleszcza na pół, a drugą połowę zostawia w ciele psiaka, więc ogólnie się nie nadaje.
Od razu mówię, nie byliśmy na tyle naiwni, aby smarować go masłem, żeby wylazł.
No i ruszyły niezawodne gumowe rękawice, bo do głowy Pani nie przyszło, że coś tak obrzydliwego można dotknąć tą gołą ręką która dotykała mięsa.
A jednak, nie ma to jak goła ręka, która właśnie wczoraj z wprawą fachowca, wyciągnęła gada z Pakulca, że ten Pakulec, nie gad, nawet nie zauważył. A kleszczor był ogromny, pijak się trafił.
Faktem jest, że zawsze jak wyciągnę kleszczucha, to z obrzydzenia nie mogę go utrzymać w ręce i rzucam o ziemię, później szukam, biorę papierowy ręcznik, łapię na nowo i topię, taki ze mnie Dexter dla kleszczy.
I po każdej zbrodni nasuwa się myśl, a przed przysposobieniem malamuta Pani kosmitka była taka niewinna, wrażliwa na ból i cierpienie…

Osobny rozdział można by poświęcić rzeczom, które kosmici byli zmuszeni wyciągnąć Azazelowi z pyszczka.
Pako w porównaniu do Czesia (buldożka francuskiego, który np. wczoraj po zeżarciu półmetrowego czego zwymiotował na rękę swojej Pańci) to cienias jeśli chodzi o pożeranie, jednak zdarzyły się również smaczki.
Jednak trzeba również przyznać, że Pako w niczym nie jest łapczywy (nawet gdy zjada śniadanie, każdy kawałek oddzielnie wącha, po czym przyjmuje jak komunię świętą) i pozwala sobie wszystko wyciągnąć z ryjka, bez cienia sprzeciwu i nie ma odruchu szybkiego połykania, bo Pani idzie.


Jeszcze za młodu to było, gdy Pako przystając przy osiedlowym śmietniku coś zapalczywie wąchał. Nagle Pani patrzy a Pako ma coś w ryjku, no to ciągnie, co by się piesek nie zatruł, i co wyciąga, zużytą prezerwatywę, którą pies memłał w najlepsze.

Innym razem pożarł szczotkę, co spowodowało wątpliwość czy jej elementy czeszące nie znalazły się w żołądku maluszka, co wywołało oczywiście wizytę u weterynarza.W lesie natomiast zdarzyło mu się wziąć do buzi zdechłą mysz, ale oddał bez oporów. Na spacerze miejskim pewnej zimy, Pako bardzo zainteresował się czymś na schodach. Ani się Państwo nie obejrzeli a Pako miał już w pyszczku gołąbka, którego jak to Pan mówi chciał ogrzać własnym oddechem. Oczywiście nie zrobił mu krzywdy, bo szybko go oddał, ale od tego momentu, zawsze gdy przechodzimy tamtą drogą sprawdza schody, czy jakiś przyjaciel na niego nie czeka.


I co dalej by było gdyby Państwo kosmici nie przysposobili malamuta tak generalnie:

- nie wybieraliby się do lasu na rowerach, po ciemku, z górniczymi, czołowymi latarkami, gdzie z narażeniem życia pokonują kilometry co by ich pupil wybiegał się i przewietrzył futro, 

- nie spalibyśmy na świńskim uchu, niczym księżniczka na ziarnku grochu, albowiem Pako namiętnie zakopuje na kanapie przysmaki, żeby je mieć na później, a następnie z niepokojem krąży koło kanapy, że mu Pan kosmita usiadł na przysmaku, 



- Pan kosmita nie podszkoliłby się w sztuce szycia posłań, 



- Państwo kosmici nie wiedzieliby, że malamut to fabryka wełny, 


- mieliby więcej oszczędności i mogliby sobie kupić więcej rzeczy, które nie przyniosłyby nawet odrobiny takiego szczęścia, jakie przynosi zadowolona mina kundelka, który z położonymi uszkami, z rozwianym futrem mknie przez park, czy po ciemnym lesie, ale wtedy nie widać miny tylko błyszczące ślepia, choć tu wypada przyznać, że Pako swoją postawą nakręca koniunkturę i Pani kosmitka może się zakupowo wyżyć, gdy nabywa nową torebkę, bo poprzednią Pakuś rozłożył zębami na części pierwsze i ułożył kolaż na płytkach, kilka par szelek, linek, smyczy, obroży, piłek itd., a do wymiany pozostają 2 futryny i 2 skrzydła drzwi, które mają zębate zdobienia, kanapa, która na częściach drewnianych też ma zębate zdobienia i inne, choć znowu trzeba przyznać, że Pako dba o rodzinne finanse, bo jak raz Pan kosmita zostawił portfel na stole i poszedł do pracy, to Pako wyciągnął stówę, ale jej nie zeżarł, tylko odłożył na posłanie,
- mieliby święty spokój i …, i dalej marnowaliby by życie oraz nudzili się jak mopsy, a Pani kosmitka nie miała by o czym pisać, bo nie poznaliby FAM, licznych psiaków i wielu wspaniałych ludzi.
Więc cieszmy się, że jutro też będzie malamut.


niedziela, 24 listopada 2013

24.11 Wędrowiec dla tych co lubią czytać.




To było zupełnie niezrozumiałe dla Wędrowca, dlaczego wyjątkowi ludzie o wręcz nieograniczonych możliwościach i wielkiej fantazji bez walki pozwalają rujnować sobie życie. Nie walczą o swoje o marzenia po prostu się poddają i płyną z nurtem rzeki by spełnić oczekiwania innych. Tak jak królowa, po prostu była, ubierała się jadła i trwała bezczynnie u boku swego głupawego męża. Wegetowała marnotrawiąc czas i swe umiejętności. Tak naprawdę powinien być na nią wściekły za to, że chciała być ofiarą, ale nie potrafił.
-Dziękuje panie, miło że zaszczyciłeś nas swoją obecnością- Miała potężny głos wcale nie pasujący do delikatnej spokojnej kobiety.
-Kasandro pani wielkiej urody proszę usiądź po mojej lewicy. Lubię jeść posiłki z kobietami które wiedzą że głowa służy też do myślenia, nie tylko do noszenia diademików. Mam nadzieję że się w końcu obudzisz śpiąca królowo. Twój mózg może stracić cierpliwość i zmienić się w często tu spotykaną papkę.- Celowo podkreślił swoją sympatię do królowej by rozdrażnić jeszcze bardziej jej męża i jego kochanki.
          To małżeństwo od początku było jedną, wielką, koszmarną pomyłką. Nie przyniosło jej ojcu spodziewanych korzyści, ona sama zaś gardziła  mężczyzną z którym musiała dzielić swe życie i łoże. Po urodzeniu córki całkowicie się odsunęła od  męża kategorycznie zakazując mu wizyt w swojej sypialni. Brzydziła się własnego  męża, nie znosiła gdy ją dotykał swoimi wiecznie spoconymi łapskami, każda wspólnie spędzona chwila była dla niej torturą. Nienawidziła równie mocno jego jak i siebie za to ze wyszła za kogoś takiego. Był czas że mąż próbował brutalnością i siłą zmuszać ją do spełniania  małżeńskich obowiązków, zrezygnował gdy broniąc się omało nie wydrapała mu oka. Nawet nie to, że go unikała i że się broniła, ale fakt, że nie dała mu następcy spowodował, że szczerze ją znienawidził i nie ukrywał tego. Na dodatek to że była uparta i zbyt głupia by zrozumieć co wzmocniłoby jej pozycję na zamku, odbierało nadzieję że kiedyś doczeka się syna upragnionego, prawowitego dziedzica. Potraktował  postawę żony jak wypowiedzenie wojny i nie zamierzał okazać łaski ani litości.
-To dla mnie zaszczyt Opiekunie, lecz chyba zbyt pochlebne masz o mnie zdanie.
Była bardzo szczupła, krok miała lekki jak tancerka. Jednak w jej twarzy było coś niepokojącego,  dziwna, nienazwana pustka. Widywał już taką u ludzi którzy stłamszeni realnym życiem nie potrafili  marzyć. Co gorsza przez długi czas widywał taką, co dnia we własnym lustrze.
-Dalej Bonifacy, czas leci- Ponaglił króla.
Ten pieniąc się z bezsilnej złości zaczął szybko wymieniać szereg obco brzmiących nazwisk. Wędrowiec smutno kiwał ukrytą w czarnej materii kaptura głową. Spodziewał  się zmian  jednak ich ogrom go zaskoczył.
-A co ze starą arystokracją mój ty dyrygencie? 
Tak naprawdę było mu wszystko jedno kto i dlaczego ma tu wpływy, pytanie zadał tak trochę z rozpędu by wyglądało że interesuje go to co tu się dzieje.
-Straciła zupełnie na znaczeniu. Pewne rody wymarły, a niektóre nie są mile widziane na mym dworze. - Chrząknął znacząco dając do zrozumienia że jest wybredny i wymagający. A listy gości
opracowane są skrupulatnie, ten kto nie należy do ścisłego grona adoracji jego osoby nie prześlizgnie się na żadne z przyjęć. 
-Czyją własnością jest pałac róż?
 Opiekun niespodziewanie dla zgromadzonych zmienił temat. Nie przybył tu jako błędny rycerz by walczyć o prawa skrzywdzonych, więc nie było sensu wgłębiać się w szczegóły. To nie było jego zadanie miał tylko dbać o równowagę, zapobiegać kataklizmom, a jednostka była zbyt nieznaczącym ogniwem by poświęcał jej swą uwagę.

czwartek, 21 listopada 2013

21.11 Fela i polityka






Wiesz Fela marzę o tym żeby kiedyś było normalniej, że nadejdą czasy, gdy polityk czy urzędnik złapany na kłamstwie czy oszustwie będzie skończony, skompromitowany definitywnie odsunięty od korytka. Może kiedyś jednak nadejdą czasy, że matacwo, cwaniactwo będzie wstydem. Wtedy ktoś, kto został złapany na bezczelnym oszustwie, łamaniu prawa nie wymiga się od kary i nie wystarczy kilka łez, mówienie do kamery o nieszczęśliwej miłości czy zwykłe oskarżanie innych, by uniknąć odpowiedzialności.  I gdy już będzie tak pięknie, nikt nie okaże się na tyle bezczelny, że będzie publicznie domagał się zwrotu łapówki albo przedmiotów, które nabył w niejasnych okolicznościach.
-Z tymi politykami to jak jest?- Fela podłapała temat
-No, dobrze- poddaję się- to zacznijmy od początku. Ma facet lub babka ten przyszły polityk kawał pięknego mięsa. Obiecuje ci, że jak zagłosujesz na niego to ci go da.
-Nie, no fajnie to się opłaca- Fela już się rozgląda za kimś, kto chce zostać politykiem, za kawal mięsa jest skłonna zagłosować.
-Taa. Gdy delikwent dostaje to, co chciał okazuje się, że to samo mięso obiecywał wielu jeleniom.
-Jelenie mięsa nie jedzą- poprawia mnie Fela
-Dobrze naiwnym.
-Można podzielić – Fela wychodzi z założenia, że lepiej mało niż nic.
-O nie kochana, tacy jak ty cieniarze to nawet polizać nie dostaną. Szybko się okazuje, że polityk do dzielenia mięsa zatrudnia swoich, najlepiej rodzinę lub przyjaciół, oczywiście niemal natychmiast okazuje się, że musi zatrudnić jeszcze tych, co będę kontrolować dzielących i takich, co będą ważyć kawałki i tych, co będą zapisywać. Z innymi politykami musi być w komitywie, więc zatrudni kuzyna, kolegi z partii żeby mięso rozwoził. Jest jeszcze ktoś, kto będzie mięso badał, mył i pakował. Do jednego kawałka mięsa zatrudni się sztab ludzi i potem tacy leszcze na dole jak my, wszystkim im zapłacimy solidne pensje, bo się bardzo napracowali by uszczęśliwić naród.
-Ale, co z tym mięsem?
-Mięso dostaną ci, co będą robili zadymy, i ci, którym opłaca się dać. Jelenie no dobrze naiwniacy tacy jak my są tylko po to by ich oskubać. Pracuj ciężko, a my znajdziemy sposób by ci odebrać pieniążki. Taki polityk, co ci obiecał kawał mięsa, gdy tylko poczuje się bezpieczny szuka sposobu by jak najwięcej mięsa ukryć dla siebie. Nie ma znaczenia partia czy głoszone hasła
-To, dlaczego nie zostaniesz politykiem?
-Bo nie potrafię kłamać prosto w oczy. A tak przy okazji- przypominam sobie, o co chciałam spytać- gdzie jest mój klapek?
-Ja też politykiem być nie mogę- Fela patrzy gdzieś w bok udaje, że zobaczyła coś niezwykle interesującego.
-A klapek?
-Ja nic nie wiem- dalej patrzy w niebo, przebiera łapami.
Fela ma taki zwyczaj, że kradnie mi klapka i wynosi do ogrodu. Nie niszczy tylko wynosi. Zostawia gdzieś na trawie szczególnie lubię, gdy robi to w deszcz albo w przymrozek. Ciekawe, co będzie, gdy spadnie śnieg. Chce mi cos powiedzieć? Czy bierze ciągle tego samego klapka? Jeśli tak, to czy prawego? Muszę uważniej przyglądać się poczynaniom, bo być może one mają sens, który mi umyka.

środa, 20 listopada 2013

20.11 Wędrowiec czytadło na wieczór i nie tylko.


W innych okolicznościach bawiłby się tą sytuacją lub zachował inaczej dziś był już zbyt zmęczony i co tu ukrywać wyprowadzany z równowagi spotkaniem z Hankiem. Nie myślał, że jeszcze coś może go tak bardzo poruszyć i zaskoczyć a jednak.
         Król chrząknął nerwowo, wypiął pierś i podjął heroiczną próbę zminimalizowania strat. Nie był może geniuszem ale rozumiał że jego autorytet poważnie ucierpiał i niełatwo go będzie odbudować. Nie mógł się poddać bez walki jak jakiś mięczak miał zbyt dużo do stracenia. Był królem i lubił nim być.
-Jestem król Bonifacy pan tego zamku, król po
-Mówiłem chyba wyraźnie, czego nie zrozumiałeś? - Przerwał mu Opiekun- Ma być zwięźle bez zbędnych pierdół! To z jakiej rodziny pochodzisz mój ty zapatrzony w siebie Bonifacy?
        Zakapturzony mężczyzna westchnął ciężko, z żalem wspomniał swoją samotnie gdzie nie był narażony na towarzystwo takich pustych kolorowych pawi. Nie pasował tu, zbyt szybko się irytował. To nie był jego świat nie jego bajka. Kiedyś lubił towarzystwo ludzi, ale to było bardzo dawno temu.
-Mój ojciec był królem
-Ty królewska popierdółko zacznij w końcu mówić z sensem!- Wędrowiec przerwał, zastanawiając się czy nie palnąć porządnie króla po karku. Tak dla poprawy  nastroju, swojego oczywiście.  Nigdy nie zrozumiał uwielbiania dla osób sprawujących władzę, można było być dewiantem największym i tępym matołem a jedynym osiągnięciem bywał fakt urodzenia się we właściwej rodzinie a i tak ludzie głupieli z podziwu.
-Pochodzę z rodziny Małokrzakich która od prawie dwustu lat zasiada na tym tronie.
-Czemuż to wam przypadł ten wygodny stołek? Czym się tak wsławiliście?
          Król którego pamiętał Opiekun z czasów swojej poprzedniej wizyty w tym zamku był człowiekiem małomównym. Bez względu na sytuację ważył każde słowo, taki typ dobrodusznego filozofa. Był dobrym władcą i porządnym, uczciwym człowiekiem. Potwornie doświadczonym przez życie jego jedyny ukochany syn umarł na skutek nieszczęśliwego wypadku, dlatego pewnie nie uśmiechał się często. Tamten król wzbudzał jednak szacunek i sympatię. Wędrowiec nigdy nie pozwoliłby sobie na lekceważące traktowanie tamtego człowieka.
-Królewska para umarła nie doczekawszy się potomków. Moi przodkowie jako książęta krwi, doszli
do wielkich pieniędzy i władzy i..
Nie liczył już, który raz przerywa ten mało zajmujący go wywód, nie interesowały go szczegóły, zresztą i tak wiedział, że nie usłyszy prawdy. Zbyt długo żył by nie wiedzieć jak postępują ludzie, ile są w stanie poświęcić, ile zniszczyć dobra dla osiągnięcia władzy i korzyści. W końcu był Opiekunem, Wędrowcem tym, który znał najczarniejszą stronę ludzkiej duszy. To było jarzmo, z którym musiał żyć na dodatek nie dawało mu to prawa by zbyt surowo oceniać innych.
- Dobrze, mniej więcej wiem jak to zwykle wygląda. Przekupstwem szwindlami a i pewnie mordem załatwili sobie tę ciepłą posadkę, samo życie. Teraz reszta towarzystwa i zacznij od żony a nie od tych pań co specjalizują się w umilaniu ci życia.
-Kasandra księżniczka Lirii-  Z wyraźną niechęcią wskazał brodą ubraną w szarą prostą sukienkę kobietę. Tak ubrana przypominała raczej ochmistrzynię niż królową. Miała gładko zaczesane lśniące, zdrowe włosy, i tylko ona z całego zgromadzonego tu towarzystwa nie ubrała peruki. Jedyną jej ozdobą był krótki sznur czarnych pereł na szyi.- Doznała zaszczytu bycia moją żoną.
-Marny zaszczyt Bonifacy, śmiem powątpiewać w to jej wyjątkowe szczęście. Skutecznie  stłamsiłeś ten szlachetny kwiat. Pani myślę że najwyższy czas się obudzić i wyjść z  kąta gdzie zagnała cie ta zgraja przebierańców- Wędrowiec zwrócił się do królowej- nie urodziłaś się po to by cicho jak myszka przemykać po korytarzach własnego domu.
         Na usta kobiety wpełzł nieśmiały, ledwo widoczny uśmiech by jak za dotknięciem magicznej różdżki przemienić się promienny rogal ukazujący drobne białe zęby. Gdy się uśmiechała jej policzki niczym dorodne bułeczki naznaczone były głębokimi dołeczkami, wyglądała na całkiem sympatyczną osobę. Nie pasowała do tych ludzi nie lubiła ich a oni nie lubi jej, to było widać gołym okiem. Nie sprawdziła się w roli w jakiej widział ją mąż, nie chciała być barwną, pustą ozdobą, mierziły ją liczne przyjęcia i hulanki.  Była indywidualistką ceniącą spokój i ciepło domowego ogniska. Do szczęścia potrzebowała pracy, wyzwań a tutaj była tylko wypełnieniem przestrzeni, jak krzesło czy szafa. Była nieszczęśliwa i nie potrafiła wyrwać się z matni, więc zamknęła się w sobie uciekając od świata.

niedziela, 17 listopada 2013

Pako - globtroter



Pako i jego podróże, małe i te duże. 

Od urodzenia Pako podróżuje. 


Kosmici po raz pierwszy pojechali po Pakistańca do Poznania, gdzie jak sama nazwa miasta wskazuje, doszło do pierwszego zapoznania. 

Była już prawie wiosna, ale na granicy lasów wielkopolsko – lubuskich Pako i jego nowi ludzie zatrzymali się w lesie, gdzie leżał jeszcze śnieg.
Tam odbyli pierwszy spacer z kuleczką puchu z ostrymi kłami. Jeszcze wtedy na tyle maleńką, że puszczoną luźno, trzymającą się nogi, i z ludzką  wiarą, że malamut to pies, któremu można zaufać.
Po 3 latach podróży i spacerów stwierdzono, że malamutowi zaufać można, nigdy Ciebie nie zawiedzie, będzie leżał koło Ciebie w chorobie, lizał Cię po twarzy, uwali się na nogach, nie da o sobie zapomnieć przez cały dzień.
 Ale gdy pojawi się sarna, kot, kolorowy, krzyczący i biegnący berbeć, ewentualnie liść spadający bardzo interesująco z drzewa, niesamowicie fantastyczna, czarna szeleszcząca nieziemsko reklamówka, zaufanie mówi dobranoc, albowiem wita nas Pan Instynkt.
Kosmici do Pana Instyntku nie mają zaufania.
Z uwagi na to, iż Pan Instynkt nie pyta o zgodę kiedy się pojawia, kosmici wprowadzili niezłomną  zasadę, zaufanie przez kontrolę. 

No ale miało być o podróżach.
Pako to globtroter. 
W swoim trzyletnim życiu odbył następujące duże i małe podróże, gdzie poznał:

- Puszczę Białowieską, gdzie gonił, dobra chciał gonić, przebiegającego nieopodal, zerwanego ze snu żubra, (i nie był to żubr w butelce, choć „dobrze jest posiedzieć przy żubrze”), ale kosmici 2 ciałami i ośmioma kończynami, przytrzymywali Pakistańca bo chcieli, żeby jeszcze przez chwilę był  ich ukochanym psem, spacerował po pięknej puszczy i nie wszedł do rezerwatu Żubrów, bo były tam wilki, oraz jechał ciuchcią, z czego zadowoleni byli tylko kosmici,


- Rumię i Bałtyk, więcej niż raz, gdzie korzystał z psiej plaży, unosił się na słonych falallalalach i kopał największe doły w kuwecie, której nie ogarniał, wtedy trochę dotknął wolności, kąpał się codziennie wbrew woli kosmitów w żabiej sadzawce, w skali obrzydliwości 7 na 10, po czym rechotał w ukryciu, 


- Trójmiasto, w tym Gdańsk, gdzie lansił się przy Neptunie i usiłował go olać, 

- Kaszuby, gdzie fisiował w Borkowskim jeziorze, wycieczkował z kosmitami nad morze i grał z nimi w kosza, 

- stolicę Niemiec, niejednokrotnie, gdzie uczył się szczekać po Niemiecku, (podróże kształcą), zostawił cioci futro na brązowej kanapie, gościł na mega fajnym wybiegu dla psów, z ławkami dla kosmitów, gdzie zakochał się a pewnej włochatej Niemce rasy labrador, zranił łapę przy wieży telewizyjnej, 

- stolicę Polski, nie raz, a 2 razy, gdzie odwiedził mamę Ulę i przyrodnią siostry Sheynę oraz ciocię Ewelinę, gdzie zapoznał Beksę, która nie chciała się z nim bawić, bo była już stateczną damą, 


- stolicę wielkopolski, niezliczoną ilość razy, gdzie poznał Lunę, 



zwilżał futro na Malcie,


oddał labradorowi na wybiegu, jednak trochę ucierpiała jego Pani, bo broniła cwaniaczka, pobawił się ze świętej pamięci nieodżałowanym labradorkiem cioci Pati, Skipperem, po którym do dziś wszyscy płaczą, zapoznał również synka tej samej cioci Pati labka Barneya, który trącał go anteną telewizyjną, kąpał się w Warcie i stwierdza, że Poznań jest wart poznania, 

- wyspę Korcule, w Chorwacji, gdzie uczył się szczekać po Chorwacku, pierwszy raz płynął mega promem, dzielił się swoją karmą z Chorwackimi kotami, które okazały się szczwanymi lisami, odnalazł w sobie górską kozicę skalistą, gdy pewnego spaceru Pan uparł się, że idziemy skałami, a Pako gnał jak młody gniewny, oraz poznał smak wody bardziej słonej niż Bałtyk, 


- Kończyce Małe, gdzie zapoznał m.in. uciekiniera brata Bolka i siostrę V – jak Vendetta, zrobił dziurę w palcu Pani Bolka, bronił łysego i ogólnie był wykończony tyle było roboty, żeby całe to stado ogarnąć, 


 - Tarnawę, gdzie w lecie od czasu do czasu weekenduje z Happy i Flotą, kuma się z wieśniakami, którzy pewnie się przedstawiają, ale to pozostaje Paka tajemnicą, kąpie się w stawie pożwirowym, gdzie płynąc widzi swoje łapy, gdzie fajnie pachnie końską kupą i jest rzeka, gdzie bardzo lubi chłodzić fafule, 

- Józefów, gdzie kąpie się w bardzo czystym jeziorze cioci Oliwki, bawił się z bardzo męczącymi chłopcami, aż Pani musiała oszukać chłopców, że pies śpi, bo pies był na ostatnich łapach, 

- Uście, gdzie bawił się znowu z Roxą i Czesiem, zerwał kolejną linkę do prowadzania i odwiedził sąsiadów, celem zapoznania dwóch przemiłych buldożków francuskich, odwiedził dancing pod chmurką i kąpał się w śmierdzącym jeziorze, co było fajne, tylko dla Paka,

  
 
- Lubikowie, gdzie kopał dziury i kąpał się z prawdziwymi nurkami, których początkowo się bał, ale jak się okazało, że jego kosmita też jest nurkiem to przyjaźnie wył,


- w Niesulicach, gdzie ewidentnie łamał zakaz kąpania oraz zapoznawał wszystkie miłe suczki, które również odpoczywały na kempingu,


Pakowi wiele można zarzucić, ale szczerze to podróżnik idealny. 

Wprawdzie nie pakuje się sam, ale jest najmniej kłopotliwym uczestnikiem każdej wyprawy (choć przy Pani, nikt nie ma szans, w sensie największej kłopotliwości i kłótliwości). 

Pako ma swoją torbę podróżną, kocyk podróżny, miski podróżne.
W torbie znajduje się niezbędnik malamuta: chrupki (sucha karma- wg Pako, zbędny balast), gotowane piersi kurczaka (zapas na co najmniej jedną dobę), kurze łapki, psie markizy, psie biszkopty, tchawica suszona, piłka do tenisa, wkręt do ziemi z metalową 20 metrową linką, bidon podróżny, 2 ręczniki, woda, książeczka zdrowia i paszport, psia apteczka, drewniana kość, gumowa piłka, żółta typu Konga. 
Posłanie się nie zmieści więc jedzie dodatkowo obok (luźna myśl mnie naszła, żeście powariowali).

Wiadomo, że przed podróżą jest wybiegany, wysikany, odpowiednio wcześnie nakarmiony, ale przecież w mega długiej podróży bywa różnie, ale to pies „nie ma problemu”, jakby co, mnie nie ma, aż nie dojedziemy.
Nie zgłasza głodu, nie domaga się przystanków, nie śpiewa, nie marudzi, nie piszczy, nie wierci się, nie pyta ile jeszcze, nie mówi zwolnij, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z podróżą. 

Do wcześniej przygotowanego legowiska (Pako nie jeździ w bagażniku, bo wyje, jakby go ze skóry obdzierali, a poza tym, w końcu to wspólna wyprawa) polegającego na wyrównaniu poziomu siedzenia walizką, żeby miał większą powierzchnię do spania, i położeniu koca, po zapięciu w pas i szelki co oczywiste, Pako zasypia.
Budzi się gdy się zatrzymujemy, załatwia się, zjada i śpi dalej. 

Tak pokonaliśmy drogę do Chorwacji, do Puszczy, do Warszawy i wszędzie gdzie było bliżej.
Nie pies, anioł.
No to komu w drogę temu malamut.